lessing
29.03.08, 10:40
Mój czas też się zagęszcza! Wczoraj, żeby nie jechać na usg do
mojego doktorka 35 km, wybrałam się do swietnego centrum połozniczo
ginekologicznego, żeby zrobić sobie suer cyfrowe usg określające
wagę mojego skarba. Pani w rejestracji zaproponowała mi również ktg.
Także wybrałam się jeszcze przed, na basen zeby sobie sprawdzić czy
te skurcze co czasami mam po basenie to maja jakieś znaczenie...
Miało być miło i bez stresowo....
Pani okazała sie być żoną szefa - przemiła jednak nie bardzo umiała
to ktg podłączyć, także tentno mojego dzicka zanikało co chwilę -
nie wzbudziło to mojego niepokoju bo czułam intensywne ruchy.
Ale gdy ktg trafiło do lekarza okazało się że...
1. dziecko umierało kilka razy - a gdy oznajmiłam, że oprócz
umierania bardzo intensywnie się ruszało. pan Doktor oświadczył, że
pewnie się szamocze z niedotlenienia i lęku przed smiercią
2. poród się rozpoczął i oni wzywają pogotowie, żeby mnie odwiozłao
do kliniki!!! rozwarcie na 1 cm i dość regularne ale raczej
przepowiadajace skurcze w moim odczuciu - no ale ja sie nie znam!
3. po wykonaniu usg zagrożenie życia jeszcze wzrosło bo dziecko waży
4050 mimo ze na usg 3 tygodnie temu ważyło 2700 a że ja jestem w
podeszłym wieku 36 i po cc, wprawdzie łożysko wydolne i przepływy
pępowinowe ok ale na pewno musi być jakaś przyczyna spadków tentna
na ktg inna niż niewykwalifikowana małżonka
4. no i znalazła się: pępowina umieszczona pod głowką przodująco!!!
NATYCHMIAST DO SZPITALA bo jak peknie pecherz to pępowina wypadnie i
dzicko bedzi trupem w 3 minuty!!! a poza tym napewno głowka naciska
na pepowinę i to blokuje przepływ krwi
Podpisałam wszystkie glejty i papiery, ze jadę w tej sekundzie że
nie zatrzymam sie nawet w domu po torbę no że przyjmuję skierowanie
na cesarkę!!
Jeszcze musiałam przy pani i panu zadzwonić do męża, ze jadę do
szpitala no i mnie wypuścili!!!
Nie powiem, że nie byłam roztrzęsiona!
i choć resztki zdrowego rozsądku zachowałam lekko nie było!
Na szczęście moj lekarz był prz zdrowych zmysłach.
Wróciłąm do domu, wzięłam męża i torbę do szpitala i pojechaliśmy na
dyżur szpitalny mojego domowego doktorka. w czasie drogi skurcze z
takich co 5-6 zrobiły się co 3, i powoli zaczęłąm przenosić się na
planete poród - zaznaczam że prowadziłam auto więc kierownica mnie
jszcze trzymala na tym swiecie. Ale zanurzałam się już bardzo
głęboko w ten transowy taniec, zaczęło znikać poczucie czasu i
przestrzeni - czułam że jest sznasa na poród.
Jednak jak znaleźliśmy sie w szpitalu, moja wola urodzenia zaczełą
słabnąć, mąż zaprotestował, że to nie to miejsce i nie ten czas, a
poza tym jak on stąd wróci,itp. itd.
poza tym wizja, że jeśli urodzę w tym szpitalu w nocy w pt to będę
tam kwitnąć do poniedziałku a ja jeśli rodzić w szpitalu to
zamierzam jeśli wszystko będzie ok wziąć prysznic i wychodzić po
dwóch godzinach! zupełnie odechciało mi sie rodzenia!!!
i zaczęłam siłą woli wracać, mąż mnie uspokajał mowił że jak wrocimy
to skurcze się uspokoją, własne łóżko - przśpimy noc a rano lekarz
po dyżurze przyjedzie do nas.
Mój lekarz zrobił mi kolejne usg tym razem 3600
no i godzinne ktg - tentno bez zarzutu. I stwierdził, że raczej mam
jeszcze trochę czasu, ja twardo nie poddawałąm się skurczom nawet
usiłowałam udawać i wierzyc że są słabssze niż były.
Wróciliśmy do domku o 11 w nocy, moja córeczka bardzo steskniona i
zanipokojona zasnęła u niani, gdy mnie dopadł nie wypuscila z objęć
do tej chwili.
Akcja skurczowa dość regularna ale na poziomie bolesnej miesiączki,
Czy ja rodzę??? I ile to jeszcze potrwa?
Lekarz naciska byśmy jechali do szpitala na koncówkę, obiecując ze
zaraz po wyjdziemy, ja ciągle z małanadzieją że może uda się w domu.
Ale stres co zrbić z trzyletnim dzieckiem (Niania ma egzaminy)
spedza mi sen z powiek.. i poród też spędza! obawiam się ze dopoki
nie zabezpieczę zaplecza nie urodzę..