pilotka22
16.07.07, 00:00
Od jakiegos czasu mam nastepujacy dylemat - czy przy dzisiejszych szalonych
cenach nieruchomosci, zwlaszcza w stolicy, oplaca sie jeszcze w ogole brac
kredyt na mieszkanie? Zwlaszcza w sytuacji kiedy mozliwosci finansowego nie
pozwalaja na zakup czegos, co bedzie zyskiwalo na wartosci w czasie a raczej
tracilo?
Konkretnie: Moja obecna zdolnosc kredytowa to 250 000-270 000 zl. Za te
pieniadze moge kupic co najwyzej kawalerke lub malutkie mieszkanie
dwupokojowe w bloku z wielkiej plyty, pewnie z lat 70., gdzies na Targowku, w
Ursusie albo pod Warszawa.
Przy kredycie na 25 lat rata rowna wyniesie okolo 1700 zl, a moze i wiecej
jesli bede chciala skredytowac prowizje, koszty notariusza i jakis podstawowy
remont. Do tego dojdzie co najmniej 200-300 zl czynszu, tak wiec jak nic co
miesiac musze wylozyc 2000 zl netto po to by mieszkac u siebie. To i tak dla
mnie bardzo duza kwota.
Druga opcja jest wynajmowanie, ktore na chwile obecna wychodzi duzo taniej.
Za 1200 zl (juz z czynszem) moge wynajac ladna kawalerke lub nawet dwa
pokoje, jak trafie to w lepszej lokalizacji niz mieszkanie, ktore ewentualnie
mialabym kupic. Minus - chyba tylko dzialajaca na samopoczucie swiadomosc, ze
nie mieszkam u siebie.
No i tak zastanawiam sie czy obecnie wynajmowanie nie jest teraz
paradoksalnie lepsza opcja niz pchanie sie w kredyt. Roznica pomiedzy 1200 a
2000 moge po prostu odkladac, nawet gdybym chowala to do przyslowiowej
skarpety to i tak po 25 latach zyskuje 240 000 zl. A wiadomo, ze lokowalabym
te pieniadze na jakiejs lokacie, wiec byloby tego sporo wiecej, pewnie w
okolicach 300 000. I wtedy, na emeryturze moglabym kupic sobie wlasne
lokum

. Ewentualnie, za 5-10 lat, gdyby pensje w naszym kochanym kraju
zaczely przybierac inna relacje w stosunku do kosztow czegokolwiek - pomyslec
o zainwestowaniu w mieszkanie juz odlozonego kapitalu.
Niestety, jestem typowa humanistka i nie mam bladego pojecia na temat
bankowosci, kredytow i prawidel rynku, no i po prostu nie wiem czy:
-za 25 lat za kwote rzedu 240-300 tysiecy zl bedzie mozna cokolwiek zdzialac
na rynku nieruchomosci
-czy mieszkania nadal beda szly w gore w tak zawrotnym tempie, co na zdrowy
rozsadek wydaje sie byc niemozliwe
-czy mozliwy jest jakis wyrazny wzrost cen wynajmu mieszkan.
Jeszcze 3-4 lata temu wynajem wychodzil drozej niz splacanie rat kredytu, a
teraz zwykle jest odwrotnie. Oczywiscie mowie o mieszkaniach 25-40 metrowych
na blokowiskach dla zwyklych smiertelnikow, nie o apartamentach typu Marina
Mokotow, gdzie za wynajem placi sie po kilka tysiecy zlowych miesiecznie. Czy
bardzo prawdopodobne jest, ze te proporcje znowu sie odwroca?
Bardzo prosze o wypowiedzi i opinie, zwlaszcza osoby znajace sie na
powyzszych zagadnieniach lub majace podobne watpliwosci i przemyslenia. Z
gory dziekuje.