gamoniowaty
01.11.14, 01:41
Dwa lata temu miałem romans przez kilka miesięcy. Dziś wiem, że to nie było nic wielkiego, ale wtedy przez jakiś czas czułem się wyjątkowy, doceniony. Banał. Wcześniej 10 lat małżeństwa i dwoje dzieci. Żona z dziećmi w domu, bo tak sie umówiliśmy, ale też nie było specjalnie innej alternatywy. Nieraz były rozmowy o opiekunkach, ale nic z tego nie wyszło. Bo za drogo, bo pójście żony do pracy po prostu by się nam nie opłaciło, bo dzieci często chorują i trzeba iść na zwolenienie, a pracodawcy szybko taką mamę zwalniają. Ja cały dzień w pracy, niezłe dochody. Może bez szału zakupów ale wykończyliśmy dom, który był surowy. Dwoje dzieci. Po kilku latach zaczęło się między nami trochę psuć. Żona wynudzona domem i dziećmi i obłożona obowiązkami domowymi liczyła na moją większą pomoc. Ja albo po godzinach jeszcze jakieś zlecenia w domu, żeby zarobić na wykańczanie domu, albo zwyczajnie zmęczony i może czasem leniwy. Za mało czasu poświęcałem pewnie dzieciom. Nie byłem ideałem, choć nie imprezowałem, nie świrowałem i mimo potencjalnych okazji nigdy nie zdradzałem żony. Gdy młodsze dziecko poszło do szkoły, a ja pracę zamieniłem na działalność prowadzoną w domu, żona postanowiła iść do pracy. Mnie też to odpowiadało. Zarobi trochę, będzie miała lepszy humor. Ostatecznie z pracą nie wyszło, zmiana planów, postanowiła zmienić zawód. Iść na 3-letnie studia, niestety dziennie, bo ten kierunek nie miał zaocznych. Zgodziłem się, że ja będę zajmował się dzieciakami, nie są już małe, że odprowadzę do szkoły, odbiorę, podwiozę gdzie trzeba, a praca wieczorem, w weekend. Nie bardzo mi się to podobało, ale zgodziłem się licząc, że żonie wróci radość życia, że między nami lepiej będzie się układało, że ona odzyska chęć do życia i przypomni sobie o mnie. Niestety, minęło pół roku, ale zmian nie było, ja nie stałem się lepszym mężem, a ona żoną. Spotkania w sypianli (za) rzadkie, choć gdy już do czegoś doszło, było naprawdę miło. Pod koniec pierwszego roku studiów ja miałem już psychicznie dość. Żona nadal niezadowolona, ja zarobiony bo i dzieci i praca z dochodem 5+. Od miesięcy mówiłem "terapia, bo to się źle skończy, rozwodem, albo babę sobie znajdę", mówiłem, że brak mi ciepła, bliskości, mówiłem, że ją kocham, że podoba mi się jako kobieta. Oczywiście piszę z mojej perspektywy, nieobiektywnej, ale tak jak uważam, że było. Tuż przed wakacjami wpadka. Będziemy mieli trzecie dziecko. Byłem zły, rozgoryczony, że skoro raz użyłem słowa rozwód, to może ona mnie chce w ten sposób zatrzymać. Że może to było specjalnie. Nie dowiesz się, nikt ci nie powie. Trzeci semestr studiów, żona w ciąży jeździ na studia, ja dalej pracuję i zajmuję się domem. Ona dziś wspomina to tak, że odnosiłem się do niej wrogo i że za mało jej pomagałem, gdy była w ciąży. Ja pamiętam to tak, że często nawalałem, zasypiałem, bo do późna w nocy zarabiałem pieniądze. Tak, byłem na nią zły, czułem, że powiększająca się rodzina zciska pętlę na mojej szyi. Depresja totalna. Styczeń, urodziny dziecka. Byłem przy porodzie, starałem się jak mogłem, stanąłem na wysokości zadania. potem chwaliła mnie do ludzi, że byłem dla niej dobry i pomocny. Ale dziś tego chyba nie pamięta, nigdy nie wspomina. Kilka mies. później wpakowałem się w romans. Tak, wpakowałem. Znajoma "kusiła" mnie chyba z pół roku, ale j wiedziałem, że mam rodzinę. Nic z tego, tyle razy wcześniej gdzieś wyjeżdżałem w delegację i nigdy nic. Ale w końcu złamałem się i zrobiłem, co zrobiłem. Trwało to kilka mies. ale spotykałem się z tamtą raz w tygodniu lub rzadziej. W domu sytuacja byłą skrajnie zła, ledwie rozmawialiśmy ze sobą. Ja grałem depresję itd. ściemniałem. Kłamstwa mniejsze i większe. Jesienią postanowiłem to zakończyć. Bałem się, że w końcu to się wyda, wiedziałem, że zależy mi na żonie i dzieciach. Pomimo. Ale wydało się, w dniu gdy ja zakończyłem tamtą historię. Ktoś znajomy nas widział, doniósł. Zaczęło się kilka mies. piekła. Chciała wyrzucać mnie z domu, nie dałem się, zacząłem walczyć. Usunąłem się do innego pokoju. Starałem się dzień po dniu odzyskać ją. W styczniu córcia miała rok i żona powiedziała mi tak "pozwól mi dokończyć te studia, nie wiem, czy dam radę ci wybaczyć i być z tobą, czas pokaże, ale ja zajmowałam się dziećmi przez tyle lat, muszę mieć zawód". Zgodziłem się, cieszyłem, że będę mógł jakoś odpokutować, bo szczerze żałowałem tego, co zrobiłem: jej, nam, naszej rodzinie. Wiediałem, że może jej nie odzyskam, że pewnie przechlapałem, ale starałem się. Przez półtora roku znowu przejąłem na siebie dzieci pracując jednocześnie. Cień kochanki jednak wracał, wypominała mi, ja wtedy spuszczałem wzrok, mówiłem, jak bardzo żałuję i że marzę, by mi wybaczyła. Starałem się nie znikać z domu, nie dawać jej najmniejsego prtesktu do obaw. Wiedziałem, że gdybym na dłużej gdzieś pojechał, będze cierpiała, zamartwiała się. Przez te półtora roku były momenty lepsze i gorsze, było też dużo miłości. Tak myślę. W te wakacje nasz wyjazd był niczym miesiąc miodowy. Było cudownie.
Jesienią zaczęło to przysiadać. Ona zdenerwowana, bo dobry dyplom w ręku, a pracy nie ma ot tak. Szuka pracy, robi szkolenia, dokształca się. Ja pracuję, (za) dużo czasu spędzamy razem w domu. Interesy idą gorzej, nie bardzo jest kasa na to, by zafundować sobie jakieś dodatkowe przyjemności, trzeba zaciskać pasa. Kilka tygodni temu spotkała tamtą, zrobiła jej scenę, ale nie znam szczegółów. Wygląda na to, że śledzi jej losy, dużo o niej wie, więcej niż ja, gromadzi informacje. Nie może zapomnieć, choć ja już prawie nic nie pamiętam i pamiętać nie chcę i od 2 lat skutecznie wymazuję tamtą fatalną historię.
W "rocznicę" zakończenia mojego romansu i tego, jak się wydało, ona mówi, że koniec, że nie da rady, że jesteśmy beznajdziejnym małżeństwem, a ja złym mężem, który nie bawi się z dziećmi, krzyczy na nie tylko, zapędza do pomocy w opiece nad najmłodszą (fakt, jak dużo pracy, to bez starszych dzieci nie dałbym rady!). Ja napisałem tu tysiąc słow, ale tego nie da się opisać i w 5 tys. Było między nami dużo pozytywnej chemii i udany seks, choć... za mało. Dogadywaliśmy się. Spięcia w przeszłości dotyczyły mojego niewyciszonego libido lub za małego jej zdaniem zaangażowania w dom i dzieci z mojej strony. I pewnie miała dużo racji, choć i ja wziąłem na siebie sporo.
Ostatnio kilka razy pod rząd chciałem ją przytulić, uchyliła się, aż w końcu zakomunikowała mi, że koniec... Mówi, że ekonomicznie nie da rady szybko stanąć na nogi i samemu zająć się dziećmi, więc pewnie 2-3-4 lata musimy razem mieszkać i dzielić obowiązkami domowymi i rodzicielskimi. Ale, że między nami koniec. Nie uzyskałem przez dwa lata jej wybaczenia. W wakacje był miód, a teraz....
Przydługie, co napisałem, zanim ktoś mi coś pdpowie, dostanę na głowę 10 wiader pomyj, ale trudno. Pomyje zniosę, ale nie mogę znieść myśli - czy byłem w stanie w ogóle ją odzyskać? Czy jeszcze mogę? Czy teraz ona kogoś ma? Nie będę szpiegował. Ale powiedziała, że ona rozumie moje potrzeby i że mam wolną rękę pod warunkiem dyskrecji. Czy ta wolna ręka oznacza, że mam jej dać wolną rękę, czy chce uniknąć sytuacji, że będę coś inicjował? Nie wiem, nie myślę teraz o tym. Na pierwszym planie ten koniec i esperackie próby ratowania rodziny. Ja wciąż ją kocham i nie wyobrażam sobie, że miałbym teraz rozstać się z dziećmi. Najmłodszą w sumie ja odchowałem, byłem tym złym tatą, który jest ciągle, a za mamą się tęskni, ale zżyliśmy się z najmłodszą bardzo. Co robić? Sznur odpada, ktoś to musi utrzymać :-p