spanish_city_waltzer
16.04.09, 10:40
Witam wszystkich...muszę coś z siebie wyrzucić, tak dla spokoju sumienia.
Jestem z żoną kilka lat po ślubie, przedtem jeszcze kilka lat wspólnego bycia. Jakiś czas temu w dość niefajnych okolicznościach dowiedziałem się, że miłość mojego życia zdradzała mnie przez kilka miesięcy z 'kolegą'. Oczywiście podczas wyciągania na światło dzienne wszystkich faktów był płacz, były zapewnienia, że skończyła to kilka miesięcy wcześniej, że teraz będzie się starać, jak nigdy, że mnie kocha i chce ze mną być, i że to się nigdy nie powtórzy.
Uwierzyłem. Było ciężko, ale obiecałem, że nie będę wypominał i kiedyś wybaczę. Nie wypominałem, na początku były nieliczne ciężkie chwile, kiedy próbowałem kontrolować to, co robi...praktycznie cały czas się przytulałem, okazywałem uczucia, starałem się, jak nigdy dotąd, potrzebowałem tego. Nie, żebym nie starł się kiedyś, ale ostatnio przechodziłem samego siebie. Jakiś czas temu zacząłem luzować i było już praktycznie normalnie, tzn. po takim ciosie nasze życie wyglądało w miarę normalnie. Uznałem po prostu, że jeśli już zdecydowałem się na bycie razem, to ucinam to, co było do tej pory i nie myślę o przeszłości. Byłem tuż tuż, kiedy...
No właśnie, sms wysyłany do 'byłego kolegi' przypadkiem został wysłany do mnie. Tam uśmieszki, całusy, mowa o tym, że kupiłem jakieś jej kłamstwo, dzięki czemu nie będzie ekspresowej wyprowadzki, że ma nadzieję, że tamten jakoś ją pocieszy i takie tam. Po tym znowu płacz, podobno z nim nie spała, ale jest zagubiona, zdenerwowała, stąd te emocje w wiadomości. Na pytanie, 'o co k*.* chodzi' powiedziała, że czasami mnie kocha, a czasami myśli, że jest ze mną tylko dla naszego dziecka. Jest jej ciężko, bo przebywając obok mnie czuje przytłaczające poczucie winy z powodu tego, co zrobiła wtedy, a ja przecież taki wspaniały, nieskazitelny bla, bla bla. Z tamtym spotkała się ostatnio, podobno tylko dlatego, że on też przeżywa ciężkie chwile i jest jej go szkoda. Obiecała, że już nigdy więcej nie zadzwoni, nie zasmsuje, nie spotka się. Uwierzyłem po raz kolejny, mówiąc, że jeśli dowiem się jeszcze o jakimkolwiek kontakcie między nimi, to z nami koniec-końców. I tym razem jestem tego na 100% pewien. W sumie dzięki temu zyskałem względny spokój ducha, bo, jak się okazało, wszystko wylezie na światło dzienne wcześniej czy później. A jeżeli wylezie, to wtedy nie będzie już żadnych kompromisów, tylko zwykły koniec najpiękniejszej rzeczy, jaka spotkała mnie w życiu.
I tu pytanie do Was, drodzy, w miarę obiektywni forumowicze - czy wierząc jej okazałem się być głupcem, przeciągając jej agonię o dodatkowych kilka miesięcy? Obiecała, że zapisze się na terapię, widzę wolę poprawy i jestem nastawiony optymistycznie. Nie jestem tylko pewien, czy słusznie...co myślicie?
Wybaczcie nieskładność i długość pytania, ale musiałem się z kimś tym podzielić.
s_c_w
PS.
Rozważamy chwilową separację, żeby sprawdziła, czy jej mnie brakuje i co do mnie czuję.
PPS.
Może jestem za miękki? Może powinienem postawić sprawę na ostrzu noża, zagrozić natychmiastowym rozstaniem? Nie wiem.
PPPS.
Ludzie, po co Wam zdrada? Po co oszukiwać? Dla paru 'motylków w brzuchu'? Potrzebujecie silnych emocji cały czas, to spróbujcie basejumpingu albo rosyjskiej ruletki.