lesnyduch
28.01.10, 13:29
Witajcie!
Od kilku miesięcy "siedzę w domu" i żadnej pracy podjąć nie będę
mogła jeszcze hmmm z 10 miesięcy. Kwestia zdrowotna (serce), ale
codzienne aktywności w rodzaju sprzątania problemów mi raczej nie
sprawiają (chyba, że mam gorszy dzień albo jakiś atak). W mieszkaniu
100m mąż, syn 19 lat (nie mój, co jest ważne, bo dołaczyłam do
stada, gdy ten miał lat 14 i był już ukształtowany jeśli chodzi o
sprzątanie - dosłownie nie sprząta wogóle), pies gubiący tony
sierści i 4 koty, których negatywnych skutków domowej aktywności nie
zauważam.
Logiczne jest, że mąż pracuje w pracy, a ja w domu. Zastanawiam się,
jaki powienien być zakres tych obowiązków, bo robienia wszystkiego
za wszystkich być raczej nie powinno. Jak wytłumaczyć np. dziecku,
że powinno coś zrobić? Koleżanka ma podobny problem. Mąż obecnie nie
pracuje, a gdy ta poprosi dziecko o wyrzucanie śmieci, słyszy " A
Robert nie może? Przecież w domu siedzi."..
Mąż hmm czasem zrobi śniadanie w weekend, od świeta wstawi zmywarkę.
Ogólnie panuje zasada, że każdy wstawia po sobie, ale różnie z tym
bywa. W każdym razie od niego wymagam tylko, by nie śmiecił, tzn.
nie rozrzucał rzeczy, odnosił kubki itp. Jednym słowem nie generował
brudu. Jednak minęło niewiele czasu od naszej wprowadzki i stoją
kartony męża z różnymi "niezbędnymi rzeczami", nasz wspólny stół do
pracy jest zawalony. Na początku słuszałam, będę mogłą wymagać
sprzątania, gdy sama posprzątam, a nie sprzątam. Więc zabrałąm sięza
to, wypucowałam wszystko "moją połówkę." Dalej jego rzeczy leżą i
leżą. Jednak wg niego ja nic w domu nie robię... A robię dosłownie
wszystko, co trzeba w domu zrobić.
Od syna wymagam więcej, bo ma czas. Wyrzuca śmieci raz dziennie, raz
dziennie ma też wyjść z psem, prać po sobie i posprzątać u kota,
wstawić po sobie kubki. Po prostu tyle, co nic! Kiedyś odkurzał -
miał o robić codziennie lub co drugi dzień, ale robił to z takim
ociąganiem i tak niedokładnie, że nie dało się tego wytrzymać i po
miesiącu odkurzam sama..
Praktyka wygląda tak, że muszę go wołać, by śmieci zabrał, z psem
wychodzi tylko, jak mu się każe i to z ociąganiem, podobnie ze
sprzątaniem u kotów.
Jakbym mu powiedziała że ma posprzątać w łazience, to bym widziała
tylko jakieś święte oburzenie na twarzy. Problem w tym, że mąż
uważa, że jak zrobi to, co było powiedziane, to już i tak dużo.
Ogólnie w takich sytuacjach staje za nim, bo "to dziecko po
rozwodzie i blablabla.." Też jestem "Dzieckiem po rozwodzie" i jakoś
sprzątać mogę.. Czasem, jeśli wrócimy np. ok. 20(jeśli wyjdę z
domu "na miasto", bo tak to tylko spacer z psem i 2 kroki do sklepu)
i jest np. niepozmywane, to otrzymujemy odpowiedź - ale śmieci
wyrzuciłem.
Powiedzcie mi kochane, co i jak mam robić. Trudno się spodziewać, że
jak ojciec nie sprząta (a jak mówiłam ciężko pracuje, ma własną
firmę i b. stresującą pracę), to trudno zmusić dzieciaka. W swoim
pokoju ma po prostu chlew i brud - nie bałagan, tylko brud. Ubrania
na podłodze i krzesłach całe w sierści psa, butelki po napojach na
podłodze i wszędzie dosłownie, kanapa nie jest rozkładana, tylko
pościel razem z kurtkami, plecakami i innymi przedmiotami leży
zmielona na niej, do balkonu (który często używam, bo innego
przejścia nie ma) często nie da się dojść, bo wszystko jest
zawalone. Wchodząc tam czuć smrodek i człowiek boi się, by coś na
niego nie skoczyło (to śmieszne, ale naprawdę straszne). Ojciec
wyznawał zasadę, że przejdzie mu z wiekiem i że należy pozwolić, by
dziecko miało swój świat. Ale jakoś nie przeszło. Może powinniśmy
wprowadzić jakieś podstawowe standardy, że np. "my też tu mieszkamy
i ma być odkurzone, żeby syf od niego nie wychodził na mieszkanie"
albo coś w tym rodzaju? Bo takiemu chłopakowi trzeba naprawdę dobrze
wytłuamczyć, uzasadnić, bo inaczej nie przyzna racji i nie zrobi
(!). Masakra, koszmar po prostu. Ale jest to już prawie dorosły
człowiek i z tym raczej nie da się walczyć. Jednak pomieszka z nami
pewnie jeszcze te 5 lat studiów, a moze i dłużej (modlę się, by się
jego ew. przyszła żona nie wprowadziła, bo zwariuję musząc ogladać
ten syf i lenistwo),więc obowiązki jakieś mieć powienien. Tlumaczę
mu, że gdyby mieszkał w wynajmowanym mieszkaniu, to by
współlokatorzy by go dawno wywalili i nie mieszka w hotelu. Ale
jeśli powiem np. "wyrzuć śmieci i wyjdź z psem" to jest to odbierane
jako czepianie. Brr!
Ja, namawiana przez teściową przy każdej okazji, prawie uległam i
zaczęłam mu prasować, choć wszystko wylądowałoby na podłodze w tym
kurzu i kłębach sierści (sprawdzone), ale się nie dałam. Teściowa
jest z tych, co same szybko pozmywają, bo "mąż nie umie i tak jest
prościej". Przez nią zaczęłam myśleć, że to może ona ma rację i
popadłam w poczucie winy..
Efekty są jakie są. W każdym razie ew. przyszłe dziecko będę
wychowywać inaczej, o ile tatuś nie będzie się wtrącał
Jeśli chodzi o pozostałych domowników, to pies gubi tony sierści i
odkurzam codziennie. Do tego mamy 3 wielkie balkony i ciagle
zwierzaki wnoszą to śnieg, to wodę, to jakąś ziemię z kwiatków.
Dostałam jednak b. dobrą radę na temat szczotki, która niesamowicie
wyciąga podszerstek i pewnie pies będzie mniej zrzucał.
Koty mam 4, ale jakoś ich negatywnej aktywności nie widzę. Kuwetę
sprzątam 2-3 razy dziennie (przy okazji dawania jedzenia, bo jeden
jest chory i musi jeść w określonych odstępach czasu), a na połowie
kanapy, na której zwykle leżą, położyłam ochronny kocyk, podobnie na
połówce drugiej. Jak więc przyjdą goście, to ściągam je i mam czysto.
Powiedzcie, co powinna niepracująca pani domu pozostawić dla innych,
by każdy jednak czuł, że w tym domu mieszka? Ja mogłabym bez
problemu wszystko wypucować, ale chyba nie o to chodzi.. Denerwuje
mnie to, że za każdym razem muszę prosić, jakby tak trudne było
dbanie samodzielne o to, że np. wieczorem wychodzi się z psem i
wyrzuca śmieci...Ratunku..