zielony65
16.09.09, 07:22
Czy spotkaliście się z tym terminem?
Otóż grupa cwaniaczków usiłowała wmówić fanom rocka, że prawdziwe
arcydzieła muzyki rockowej można znaleźć nie na słynnych płytach
czołowych wykonawców muzyki lat 60/70, ale na "zaginionych" taśmach,
które dzięki nim zostały odnalezione. I oczywiście wydane na CD, a
następnie sprzedawane po mocno wygórowanej cenie. Mieliśmy w związku
z tym wysyp nagrań takich zespołów, jak: T2, Cargo, Indian Summer,
itd.,itp.
Przyznam się, że dałem się kiedyś nabrać i słuchałem wytrwale tych
wszystkich "zagubionych perełek". I co? I nic! Przede wszystkim, już
w oierwszych sekundach uderza słuchacza wyjątkowa nieporadność
techniczna wykonawców. Większość z nich po prostu nie potrafiła grać
na gitarze/basie/perkusji. Jeśli dodać do tego nieatrakcyjność (a
wręcz niestrawność) większości z tych kompozycji, to trudno się
dziwić, że owe nagrania przeleżały lata w koszu, aż do cudownej
rezurekcji za sprawą cwaniaków z Repertoire Records, One Way
Records, Beat Goes On i innych.
Co mnie szczególnie "odrzuca"? To, czego usiłowałem słuchać wczoraj
późnym wieczorem. A mianowicie koncert szwajcarskiej grupy Toad z
Bazylei. Nagrany wroku 1972. A już wyjątkowo pastwienie się
tych "muzyków" nad hedrixwoskim (milesowskim?) Who Knows, który
znamy ze wspaniałego wykonania w nowojorskim Fillmore East w noc
sylwestrową 1969 roku. Koszmar!