amfast
13.01.11, 21:25
Witam serdecznie;
Pierwszy raz piszę na forum więc proszę o wyrozumiałość...
Poniżej postaram się w miarę obiektywnie i w miarę klarownie przedstawić (w dużym skrócie) sytucję jaka miała, a w zasadzie cały czas ma miejsce odnośnie mojego dziecka, mnie i kilku innych osób związanych ze sprawą badź nie...
Mam 27 lat - jestem z Warszawy a moja żona z Olsztyna. W momencie gdy zaszła w ciąże przeprowadziłem się w miejsce jej zamieszkania m.in. ze względu na ślub jaki miał się odbyć. nie mniej jednak pomimo przeprowadzki do miasta zamieszkania małżonki nie wymeldowywałem się z dotychczasowego miejsca. Powodów przeprowadzki było wiele ale te najważniejsze o których muszę wspomnieć to m.in fakt, że moją żona była w trakcie studiowania na tamtejszej uczelni. Jednym słowem chcąc być w pełni zrozumienia taką decyzję podjąłem.
Po jakimś czasie od ślubu moja żona z racji młodego wieku zaczęła się nudzić całym związkiem.Wedle moich spostrzeżeń zaczeła podejmować odpowiednie kroki aby rozpad związku wyglądał w taki sposób, że ja jestem winien a ona jest ofiarą. Sprawa wyglądała faktycznie zupełnie odwrotnie gdyż widząc co się dzieje zacząłem wyciągać wnioski iż moja małżonka okłamuje mnie i jest coś o czym nie wiem... i faktycznie po jakimś czasie mówiąc żonie o wyjeździe z pracy wróciłem do domu nie rano - a wieczorem dnia poprzedniego i zastałem ją w naszym domu z niejakim Adrianem... Sprawa może i nie była by warta uwagi gdyby nie fakt, że m.in. rozmawialiśmy przez telefon jakieś 40 minut wcześniej i oznajmiono mi, żebym już nie dzownił, nie pisał sms etc gdyż żona chciała położyć wówczas 4-ero miesięczne dziecko spać, a także sama jak najszybciej odpocząć gdyż jest zmęczona i chyba chora.... Jednym słowem zostałem wprowadzony w błąd celowo... W między czasie powiadomiłem swojego Teścia (prosząc go m.in o przyjechanie na miejsce) o zaistniałej sytuacji biorąc pod uwagę fakt iż była godz. ok 23:00....
Co prawda nie zastałem żony "nagiej" ani nic w tym rodzaju ale to nie zmienia postaci rzeczy, że gdybym nie przyjechał tak by się właśnie stało...
Po zdarzeniu postanowiłem (z racji tego iż mieszkanie w którym zamieszkiwaliśmy nleżało prawnie do Teścia) wyprowadzić się i tak też zrobiłem... tu zaczyna się cała afera - gdyż wedle pozwu rozwodowego w dniu tym moja żona została przeze mnie pobita, a następnie zostałem wyrzucony z domu, a zamki zmienione...(ale o tym później)
Od tamtej pory minął blisko rok, przez ten czas moja żona złożyła do Sądu pozew o rozwód, a co najgorsze dla mnie kompletnie uniemożliwiła mi kontakt z dzieckiem. Nie chcąc dopuścić do sytuacji braku kontaktu przez cały czas do dzisiaj na wszelakie sposoby usiłowałem utrzymywać kontakt z dzieckiem. Dochodziło do różnych sytucji od zwykłego nie otwierania drzwi do ucieczek z dzieckiem na rękach przy okazji odbioru np ze złobkaa także do informowania wszystkich wkoło (także pisemnie) o pozbawieniu przez Sąd moich praw do dziecka. Co się wiąże istotnego doszło nawet do sytuacji że będąc w żłobku po odbiór dziecka oświadczono mi że nie wydadzą mi mojego dziecka gdyż zona nie pozwala itp... Skończyło się to interwencją policji na moje wezwane, oraz tym że już ze strony organów ścigania telefonicznie wezwano żonę na miejsce i to jej powierzono dziecko a mnie zagrożono że jeśli jeszcze raz dojdzie do pdobnej sytuacji wówczas skończy się to na prokuraturze (na wniosek dyrektorki żlobka) - kompletnie nie uwzględniając strony mojej osoby ani w zeznaniach z racji całego zdarzenia ani też z racji moich praw (na co ja złożyłem kilka skarg odnośnie interwencji i potraktowania mojej osoby).
Do podobnych sytuacji dochodziło wielokrotnie, jak do wzywania przeze mnie Policji uwzględniając fakt iż nie wiem co się dziej z dzieckiem i jestem jedynym żywicielem rodziny.
Wszystko to nie przynosiło efektów - potem już zero kontaktu. Co miesiąc dawałem pieniądze na dziecko (czyli raz w miesiącu był odzew ze strony zony z żądaniem) a w następstwie kompletna cicsza.
Pomimo iż moja zona doskonale zdawała sobie sprawę, gdzie mieszkam i gdzie przebywam napisała pozew rozwodowy i skierowała go nam miejsce moejgo zameldowania nie informując mnie o tym. Do dziś dnia nie otrzymałem nawet pozwu a jest już po rozwodzie. Wszelką korespondencję sądową kierowano jak się domyślam na adres zamledowania do Warszawy, a ja żyłem w kompletnej niewiedzy). nieoficjalnie niedawno faktycznie zaznajomiłem się z treścia pozwu, ale o tym do teraz wiem tylko ja a w jaki sposób dotarłem to także zostanie w tajemnicy).
Reasumując: przez ponad 9 miesięcy nie widziałemsię z dzieckiem, odbyły się rozprawy, wiem że byłi powołani (faktycznie nie znani mi kompletnie) świadkowie w sprawie, zostały zasądzone ode mnie alimenty (jakie nie wiem) - tego dowiedziałem się tlefonicznie dwa dni temu od mojej zony - która zagroziła że jeśli spóźnię się do 10-go dnia miesiąca z zapłatą to pozwie moich rodziców a także drwiąc ze mnie poinformowała mnie że jestem stanu rozwiedzionego!!!
Nie mam żadnego pozwu, wyroku, kompletnie żadnej informacji odnośnie tego co się dzieje (działo) a zostałem jedynie z mnóstwem pism i spraw odnośnie braku wieści co dzieje się moim dzieckiem... Jestem w posiadaniu dowodów, że moja zona zdradziła, że uniemozliwiała mi kontakt z dzieckiem a także jestem w stanie udowodnić przed Sądem że celowo Sąd został wprowadzony niejednokrotnie w błąd m.in. z tym, że moja zona doskonale wiedziała gdzie przebywam, znała numer telefonu itp...
Kompletnie zbaraniałem, a co odbiło się na mnie to fakt że ja w przeciwieństwie do żony robiłem wszystko ABY NIE POGRYWAĆ DZIECKIEM !!! Jak na tym wyszedłem??? Co robić?