saracen1608
25.08.05, 11:31
... a ja dalej nie mogę zasnąć. Czuje obok ciepło jej ciała. Księżyc łagodnie
obmywa bladą poświatą delikatny profil jej twarzy.
Dalej jestem zły. Nie wiem - na nią, czy bardziej na siebie... Dziś chyba
znowu powiedziałem o dwa zdania za dużo…
Staram się wstać z łóżka najciszej jak tylko potrafię, chociaż wiem ze ona i
tak nie śpi. Powoli podchodzę do okna i zza zasłony spoglądam na niebo.
Pełnia. Hmm, nic dziwnego ze nie mogę spać. Przez kilka sekund walczę sam ze
sobą. Nie, po prostu muszę, bo zwariuje! Wiem ze będzie jeszcze bardziej zła,
ale ja po prostu musze! Odwracam się i w drzwiach chce powiedzieć cos w
stylu: „niedługo wrócę”, ale słowa grzęzną mi w gardle. Dziś znowu
powiedziałem o dwa zdania za dużo…
W przedpokoju – kask, kurtka, rękawice, z szafy wyciągam spodnie i
żółwia. „Weź coś pod szyję, bo się zaziębisz...” – „he he, dobrze mamusiu” –
nie znosiła, gdy tak do niej mówiłem. Hmm, dzisiaj się o mnie nie zatroszczy…
Zbiegam do garażu. Kluczyk w stacyjce i po chwili wśród nocy rozlega się
mruczenie obudzonego do życia silnika. Wskakuje na siodełko i … w imię Ojca i
Syna i Ducha Świętego, amen. Nie wiem, dlaczego, ale zawsze to robię, gdy
wyjeżdżam w nocy…
Ulica lśni jeszcze od wieczornej rosy. Idę spokojnie wśród śpiących domków
mojego osiedla z marszową nieco powyżej obrotów biegu jałowego. To ze ja nie
mogę zasnąć, nie znaczy, że inni też mają nie spać. Ech, maszyna i tak
jeszcze nie złapała temperatury.
Mijam pierwsze skrzyżowanie, sygnalizatory mrugają do mnie swoimi żółtymi
ślepiami. Zatrzymuje się, prawo – lewo – wolne – ogieeeń. Jeden, dwa, trzy i
kolejne światła. Tym razem tylko trochę zwalniam, prawo – lewo – nic, więc
redukcja i gaaaz. Światła latarni i neony wystaw sklepowych kreślą migotliwe
wzory na szybie kasku. Poprawiam się w siodle. Hmm, jednak zimno – trzeba
było wziąć coś pod szyje… ech, co ja gadam?
Kolejne światła, te jednak działają. Dojeżdżam do pasów – czerwone. Jakaś
spóźniona para przechodzi na drugą stronę. On okrywa ją swoją
kurtką. „Zmarzniesz mi Kotuś”. Przechodzą metr ode mnie – tak blisko i tak
daleko. ”Kochankowie w ciemnościach, na cztery i pół godziny do nieba
wzięci”. Ciepła skóra jej szyi pod moimi ustami, muśnięcie miękkich włosów
jak dotyk delikatnych skrzydeł motyla, tak jak wtedy, gdy…
- No jedziesz ku…wa, czy nie?!
Rzeczywistość upomina się o mnie bełkotliwym wrzaskiem.
- Przecież zielone! Na co czekasz pojeb…cu?!
Stojący za mną taryfiarz wychyla się przez boczną szybę swojego śmierdzącego
pijackimi wymiocinami samochodu i wciska klakson do oporu.
Zagryzam wargi, wciskam sprzęgło, klik – jedynka, szpula odkręcona, palec
wskazujący na klamce przedniego hebla. Rynsztok przekleństw tłustego
taksówkarza milknie spłoszony przez czyste crescendo śpiewającego na wysokich
obrotach silnika. Strzelam ze sprzęgła i rozlega się pisk tańczącej po
asfalcie opony. Zwalniam hebel, domykam i nagle otwieram gaz. Przednie koło
kreśli łuk wędrując w górę. Przechodzę przez skrzyżowanie na gumie a
taksówkarz wróci dziś do swojego szarego, pustego, plastikowego życia i
opowie żonie, jakiego to złego motocyklistę spotkał na mieście. „No mówię ci
Hela, przeszedł koło mnie ze dwieście na godzinę na jednym kole! Pewnie
pijany był, albo się jeszcze jakichś narkotyków nawąchał! Dawca nerek jeden”!
Inny świat, inni ludzie… Ale, na kogo jestem bardziej zły? Na niego, na
tamtych dwoje, czy na siebie?
To już nieważne. Dwupasmówka prowadzi mnie łagodnymi łukami do obwodnicy.
Zaraz park, trzeba zwolnić. Domykam gaz i wpatruje się w ciemność na prawym
poboczu. Nagle jest! Kilkanaście metrów za znakiem ograniczenia prędkości
szczerzy się pośród drzew biało niebieski pysk suki. Dziś niedziela. Czekają
na gó..arzy wracających tędy z dyskotek. Nawaleni, w samochodach bogatych
tatusiów pędzą w kierunku przedmieścia. Hmm, od każdego dwie, trzy stówki i w
jedną noc można uzbierać drugą budżetówke.
Świńskie oczka lustrują mnie spod daszka białej czapki. Na nieogolonej
mordzie wymalowany szczyt osiągnięć intelektualnych – matura w wieczorowym
technikum mechanizacji rolnictwa.
He he – uśmiecham się pod kaskiem, trzydzieści dziewięć na godzinę i ani pół
grama więcej, jak od linijki. W zeszłym roku dałem się tu złapać – „
przekroczył pan prędkość o 12 km/h, to będzie mandat karny w wysokości… hmm,
no chyba ze się dogadamy?”. Portret Kazimierza Wielkiego na niebieskim
papierku załatwił sprawę. Ale dzisiaj nic na mnie nie mają.
Za parkiem ostry zakręt w prawo. Już mnie nie zobaczy, he he , ale za to
usłyszy! Redukcja i gaaaz w opór! Moto wyje na wysokich obrotach, wskazówka
kolejny raz pnie się w górę z zawrotną prędkością. Wspinaczka po drabinie
kolejnych przełożeń. Wypadam na obwodnice. Pusto, tylko w przeciwną stronę
wlecze się jakiś zabłąkany, zdezelowany merol na ukraińskich blachach. Ech,
załadowany po sam dach jakimiś rupieciami. Jak oni to robią, że te samochody
są jeszcze w stanie jechać po przekroczeniu ładowności o dwieście procent?
Teraz odkręcam do oporu. Czarna wstęga drogi ucieka w tył z zawrotną
prędkością. Mijam jakiegoś Tira. Gdy jestem już przed nim słyszę dźwięk jego
syreny. Zwalniam i zjeżdżam z powrotem na lewo, pozwalając mu się ze sobą
zrównać. Kierowca przyjaźnie macha przez otwartą boczną szybę. Odwzajemniam
pozdrowienie. Trucker unosi kciuk w górę. Kiwam głową na znak ze zrozumiałem
i dodaje gazu wychodząc przed niego. Strzał ze sprzęgła i pysk motocykla
znowu unosi się celując w rozgwieżdżone niebo. Wstaje na podnóżkach i kiwam
kierownicą w prawo i lewo. Gdy, po kilkuset metrach znowu opadam na cztery
łapy w lusterkach widzę podwójne mignięcie czołowej baterii halogenów
drogowego olbrzyma. Heh, chyba poprawiłem facetowi humor. Pewnie sam kiedyś
jeździł… hmm pierwszy dobry uczynek tej nocy.
Późno, pora wracać, ale jeszcze chwila. Ostatnia prosta i do domu. Odkręcam
gaz i kładę się na zbiorniku. Motocykl wibruje. Kilkanaście centymetrów
poniżej mojego serca, bije metalowe serce maszyny. Ponad kaskiem przewalają
się z rykiem masy mroźnego, nocnego powietrza. Jeszcze tylko trochę, jeszcze
trochę! Wskazówka wychyla się coraz bardziej w prawo. Silnik śpiewa na
najwyższych obrotach! Światła latarni rozlewają się w świetliste smugi.
Wtulam się jeszcze mocniej w motocykl… Już dość… strzępy codziennych
problemów zostały daleko w tyle… mogę do Niej wracać.
Powolutku mijam kolejne domki. Wtaczam się na podjazd i gaszę silnik. Gdy
zamykam za sobą drzwi garażu słyszę ciche cykanie stygnącego metalu mojego
motocykla. Nie wiem, co bym bez niego zrobił… w taką noc…
Cicho wślizguję się pod kołdrę. Ona udaje ze śpi. Przytulam twarz do jej
ciepłego brzucha.
Po chwili kładzie mi dłoń na głowie. Spoglądam w gorę, prosto w jej wilgotne
oczy.
- Wiesz, że ja…- próbuję sklecić coś na kształt przeprosin
- Ciiii, nic nie mów – kładzie mi palec na ustach. – Śpij kochanie…
Chyba, dlatego jest dla mnie najważniejsza. Dlatego że rozumie jak ważny jest
dla mnie
On …
c.d.n.