konstancja.okninska
23.05.04, 16:23
Wyspiański przez Semotiuka przefiltrowany
List otwarty do pana Artura D. Liskowackiego, recenzenta teatralnego „Kuriera
Szczecińskiego”
Szanowny Panie Redaktorze!
„Kurier Szczeciński” z 27 kwietnia b.r. zamieścił Pańską recenzję z
premiery „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w
Koszalinie. Z recenzji tej dowiedziałam się, że jest to „spektakl dojrzały
teatralnie, pełen zasługujących na uwagę kreacji aktorskich i wart
refleksji”. Że umieszczony został „w rzeczywistości symbolicznej,
ponadczasowej, a reżyser unika efekciarskiej, łatwej zabawy rekwizytami
współczesności”. Brzmiało zachęcająco. Postanowiłam pojechać do Koszalina i
zobaczyć. Choć muszę spędzić w tym celu dwa razy po dwie i pół godziny w
pociągu.
Przypomniałam sobie sztukę. Zachwyciła mnie po raz któryś. Przejrzysta.
Wyrazista. Pełen głodu i dramatycznych konfliktów wewnętrznych, olbrzymiej
potrzeby czystości i wierności ideałom.
Może nie uderza już z taką siłą w strunę patriotyzmu. Słowo to już wiele lat
temu schowano do lamusa. Porusza jednak i budzi poczucie sprawiedliwości,
potrzebę walki o dobro zbiorowe, a co najważniejsze – walki o własną duszę.
O ideały, które wciąż w nas drzemią. Zbudzą się, gdy ktoś zadmie w złoty róg.
Wpadam do teatru w ostatniej chwili. Spektakl zaczyna się o dziewiątej rano;
nieludzka godzina, jak na teatr. Sala jest wypełniona młodzieżą szkolną.
Gaśnie światło.
Na pustej scenie wisi osiem ciętych róż. Wiszą, więc chyba coś znaczą. Tylko
co?
Na scenie pojawiają się: Dziennikarz i Czepiec. Przepraszam, nie na scenie,
ale na schodach łączących scenę z widownią. Na scenie wiszą róże. Na schodach
Dziennikarz i Czepiec. O czymś rozmawiają.
Dziennikarz jakiś nieciekawy. Nic mu w duszy do gadania się nie rwie, to i
słuchać się nie chce. Z Czepcem trochę lepiej. Chłop w ziemi zakorzeniony, o
krwi zapalnej, z chceniem żywym. Tylko dlaczego reżyser na siłę robi z niego
współczesnego prostaka z butelką wódki w ręce.
A więc stoją ci dwaj, chłop i pan. Chłop i pan? Tak miało przynajmniej być.
Ani siebie wzajemnie nie są ciekawi, ani tego, co mówią. Dziennikarz biega z
dyktafonem (choć rzeczywiście go nie nadużywa).
Pojawia się Zosia. U Wyspiańskiego – poezja ją uskrzydla, a nieśmiałość
dodaje uroku. Tutaj – jest panienką przejrzałą, ciężką, wyraźnie znudzoną.
Ssie lizaka, eksponuje biust i kręci biodrami. Ani chęci tańca u niej nie
widać, ani zachwytu „ludem krasym, kolorowym”, a już w ogóle nie widać, nie
słychać i nie czuć pragnienia miłości. Tej, która ma duszę nakarmić. Która
pozwoli skrzydła rozwinąć i oddać się, bez reszty i bez lęku. Jedyne
pragnienie, które można u niej dostrzec, bo też przesadnie jest eksponowane,
to pragnienie, aby ją ktoś wzion.
Haneczka - ni to baba, ni to chłop. U Wyspiańskiego – budzi się w niej
ciekawość, głód nowych doświadczeń. Przekonanie, że miłość „trza wprzódy
wypróbować, trza coś przecierpieć, coś przeboleć”, ogranicza swobodę .
Dziecięca przemądrzałość kłóci się ze spontaniczną chęcią poznania. W tej
inscenizacji biega z walkmanem na uszach, żując gumę i... rapuje
Wyspiańskim. Nawet nie próbuję zrozumieć co mówi. Młodzież na widowni też się
nudzi. Ileż można słuchać szczekania i patrzeć na kręcenie miednicą. Za
plecami słyszę szepty, że lepiej byłoby zostać w szkole.
Radczyni... jest naczelniczką poczty w Wąchocku. Wciąż pijana. Też by
pewnie dała, gdyby ją kto chcioł. W „Weselu” Wyspiańskiego najtrudniej było
porozumieć się przedstawicielom miasta i wsi. Inteligencję i chłopstwo
wiele podzieliło, a droga porozumienia była zbrukana krwią. „Wyście sobie, a
my sobie. Każden sobie rzepkę skrobie” – mówi Radczyni do Kliminy, ale w tej
inscenizacji to nic nie znaczy, bo nie wiadomo, kto tu „my”, a kto „wy”.
Gospodyni i Kliminy nie ma. Przepraszam są, ale muszą grać na balkonie, bo na
scenie nie ma dla nich miejsca. Na scenie wiszą róże. Widz wykonuje trudne
ćwiczenie gimnastyczne, aby zobaczyć co się dzieje na balkonie. Ale i tak
niewiele zobaczy.
Jasiek i Kacper. W skórze nabitej ćwiekami, z butelką wódy w ręku,
narkotykami w kieszeniach i magnetofonem na ramieniu. „Ino by najmilej było
k’sobie Kasiu, byle ka”. – mówi Kacper, rozpinając pasek u spodni.
Rachela. Nie mówi, ale szemrze – to niezwykła konsekwencja w tej realizacji.
Znudzona i nudna, zmęczona i pozbawiona temperamentu. Aż dziw, że z domu
wylazła, „do tej chaty rozśpiewanej” przyczłapała. Przyczłapała i
westchnęła: „Na skrzydłach myśl moja zawisła...”-
Panna Młoda – bezbarwna, myszowata nijakość, bez cienia kobiecości. „Żyłem
dotąd w takiej cieśni, pośród murów szarej pleśni. A tu naraz wszystko młode,
znalazłem żywą urodę.”- mówi Pan Młody. Pięknie mówi.Tylko do kogo? Czyżby do
tej Panny Młodej?
Państwo Młodzi wyznają sobie miłość przez telefony komórkowe. Nie bardzo
rozumiem - dlaczego. Ale prawdą jest, że to jedyna udana próba nawiązania
kontaktu z publicznością. Ja mam telefon, ty masz telefon. Hura!... wszyscy
mamy telefony. Z niepokojem sprawdzam, czy moja komórka jest wyłączona.
Ukłon w stronę aktorki grającej Kasię. Co prawda w ręce ma torbę z popkornem,
a nie ma gorsetu ani przewiązek przy spódniczce, ale jednak jest w niej
odrobina chłopskiej mentalności. Mogłoby być wyraziściej i pełniej, ale
aktorka przynajmniej próbuje grać w Weselu.
Kolejny ukłon. Tym razem w stronę Pana Młodego. Mimo starań reżysera, by go
zbłaźnić, wyzzuć z duszy – nie udało się. Jedyna naprawdę przekonująca
postać. Z dużą kulturą i wrażliwością. Aktor, którego można zrozumieć.
Absolutny zwycięzca obnażonych monologów w trzecim akcie.
Gospodarz. U Wyspiańskiego inteligent, artysta, patriota. „Tak się w każdym z
nas coś burzy, tak w nas ciska piorunami”. Tutaj? Pusty jak skarbonka dziecka
alkoholików. Do takiego Wernyhora by nie przyszedł. Do pustej studni rogu
złotego by nie wrzucił. Nie rozumiem, dlaczego Pan nazwał to coś „zasługującą
na uwagę kreacją”. Obniżać sztucznie głos każdy może, nie każdy może stać się
przez to Wichniarzem.
Rachela i Poeta. Rachela przyczłapała, więc jest. A Poeta? Poety nie ma.
Wyspiańskiego w tym spektaklu można znaleźć tylko na afiszu. Nikt nie
usłyszy,że to poezja, nikt nie zrozumie, o czym się mówi, po co się mówi, i
co z tego mówienia wynika. Nie ma idei, pragnień, hierarchii wartości, nie ma
wspólnoty czy sprzeczności interesów, nie ma potrzeby poznania. Spotkali się
prostacy z prostakami. Brzemię historii? Symbolika? - A co to jest?
Cała dynamika tego spektaklu polega na bieganiu od drzwi do proscenium,
mamrotaniu, wykonywaniu ruchów sugerujących niazaspokojone libido, chwianiu
się w pijackim amoku i... da capo. Do wyrażania wszystkich pragnień, potrzeb,
wątpliwości, oporów wystarcza niewiele środków: niespokojne ocieranie się ud,
albo rozpłaszczony, obśliniony uśmiech na twarzy. Łokmen, kamera wideo,
dyktafon, popkorn, guma do żucia, wóda i trawka. Czyżby to była ta zachwalana
przez recenzenta „symboliczna, ponadczasowa rzeczywistość?”
Na sali robi się ciemno. Ze sznurowni opada ekran, aparat projekcyjny rzuca
na niego postać zjawy, która tubalnym, przetworzonym komputerowo głosem coś
mówi. Na scenie, a po chwili również na widowni pojawia się dym. Osoby
siedzące przede mną zasłaniają chusteczkami twarze. Z boku sceny widać
Marysię. Najprawdopodobniej ta zjawa to duch jej zmarłego narzeczonego.
Ryczące głośniki wyraźnie przerażają aktorkę. Krzyczy coś, łka, zawodzi. ”Ano
dziś nasze wesele; raz dokoła, raz dokoła”? Panie Redaktorze, nazwanie tego,
czy poprzednich krótkich wystąpień Marysi, ”lirycznym epizodem”, świadcz