vladcs
27.04.08, 01:07
Cześć wszystkim,
Dziś byłem świadkiem wypadku z udziałem pieszego. Koszmarnego
wypadku. I naprawdę ciężko jest się z takiego widoku otrząsnąć.
Rzecz miała miejsce w sobotę 26.04.2008 (piękny szłoneczny i ciepły
dzień) w Warszawie w Alejach Jerozolimskich przy rondzie Dmowskiego
na wysokości hotelu Polonia w kierunku Pragi.
Sytuacja: Jezdnia w strone Ochoty zamknięta (remont), pomiędzy
jezdniami torowisko tramwajowe (przystanek) z barierkami, a
ja "jadę" (de facto stoję) prawą (do ronda de Gaulle'a (ronda z
palmą). Przejście podziemne na wysokości skrzyżowania, oczywiście w
miejscu gdzie rzecz się dzieje przejście jest zabronione. Dojeżdżamy
do ronda (jeszcze jakieś 70 m). Na pasie lewym i środkowym korek -
stoimy. Pas prawy natomiast prawie cały wolny - dla tych co na
skrzyżowaniu będą skręcać w prawo. W oddali czerwone światło.
Nagle - jakieś 5-7 m przed nami (jakieś 2-3 samochody) między
stojącymi autami przeciska się spieszący się chłopak. Przelazł przez
barierkę przy torowisku tramwajowym i dawaj między samochody,
przepraszającym gestem pokazując stojącym kierowcom aby nie ruszali.
Przeszedł tak lewy i środkowy pas. Dochodząc do prawego - spomiedzy
samochodów - uwaga: NAWET NIE ZERKNĄŁ czy nic tym pasem nie jedzie.
WYCHODZĄC SPOMIĘDZY SAMOCHODÓW, W MIEJSCU GDZIE NIE MIAŁO PRAWA GO
BYĆ.
Kątem oka zauważyłem w tej samej chwili, że z mojej prawej strony
toczy się (jest 70 m do czerwonego światła) - góra 40-50 km/h, ale
raczej 40 - srebrne auto i już wiedziałem co się stanie.
Potworny huk, specyficzny i nie dający się do niczego przyrównać -
chłopak leci do góry fikając i z łoskotem spada głową w dół przed
maskę.
Łapię za telefon, dzwonię na 112. Ze srebrnego auta wysiada
roztrzęsiona kobieta. Z okolicznych akt wypadają ludzie. Też
dzwonią, więc rozłączam swoje połączenie. Zjeżdżam na lewy pas, aby
odjechać (na miejscu jest już kilkanaście osób do pomocy). Przede
mna jakiś cymbał na lewym pasie stoi i zamias ruszyć się oczywiście
się gapi (jak średniowieczna wiocha na szafot). Trzeba jechać,
udrożnić ruch, żeby mogła podjechać karetka. Widzę leżące ciało.
Leży bez ruchu, choć przez moment WYDAJE mi sie, że drga ręka.
WYDAJE mi się też, że z głowy płynie kałuża krwi. Nie wiem czy
przeżył, ale na moje oko, na 99% nie.
Kobieta kierująca autem nie miała żadnej możliwości manewru ani
zauważenia niebezpieczeństwa. Gość wyskoczył spomiędzy samochodów,
gdzie nie było go widać i nie miało prawa go być, jakieś 7 m przed
jej maską. Nie ma mowy o zbyt szybkiej jeździe czy nieostrożności.
Uciec nie było gdzie (po lewej zatkany pas środkowy, po prawej
krawężnik, i chyba słupki czy kwietniki). Nie ma mowy o winie tej
pani. Ale trauma pewnie do końca życia.
Nie da się powiedzieć jak taka sytuacja uczy pokory kierowcę -
świadka. Straszne.
Nie wiem też, jak można popełnić taką głupotę i "spiesząc się" i
włażąc na jezdnię nawet się nie rozejrzeć czy coś nie jedzie.
Zastanawiam się czy naprawdę tak sięniektóym spieszy... chyba na
tamten świat.
To nie koniec historii. Parę minut później dzwonią do mnie ze 112. I
tu zaczyna się popis sprawności inaczej. JAk to za grubą kasę jaka
na projekt poszła nie można zidentyfikować dzwoniącego.
Jakieś dziewczę pyta czy to ja zgłaszałem że miałem stłuczkę z
Volvo. Po początkowym "Co???" móię spokojnie że nie, i jak
najdokładniej opisuję po co dzwoniłem i co się stało. Pani dzięuje i
rozłączam sie.
Ale po godzinie kolejny telefon. Dzwoni Komenda Główna Policji - i
pyta czy moje zgłoszenie w sprawie ulicy Bananowej jest aktualne
(!!!) Naprawdę o to zapytał. zatkało mnie. Mówię, że nie, nie wiem w
ogóle gdzie jest Bananowa i o co chodzi. Że dzwoniłem zgłosić
wypadek w Jerozolimskich na wysokości hotelu Polonia. Na to pan
policjant przeprasza i mówi, że myślał ze zgłaszałem sprawę oszustwa
na Bananowej.
Doprawdy.