kroliczyca80
04.09.07, 15:50
Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam... Mój kot staje się najbardziej
upierdliwą i męczącą istotą, jaką znam... Doprowadza mnie do szału
(może ma też na to wpływ fakt, że jestem teraz w ciąży...).
Zachowuje się coraz gorzej a ja mam do niego coraz mniej
cierpliwości. Co ważne - mamy małe mieszkanko (1 pokój, kuchnia,
łazienka, przedpokój), a ja pracuję w domu przy komputerze, więc
siłą rzeczy jestem w domu przez całe dnie. Oto jak mi umila życie
mój "cudny" 2-letni kot.
1. gdy tylko się obudzi (na szczęscie śpi wtedy, kiedy ja) i zje,
zaczyna marudzić. Siada w strategocznym miejscu domu i jęczy.
Miauczy to złe określenie, on wydaje z siebie dżwięki przypominające
ludzkie jęczenie - głośne, regularne, nie do wyciszenia. Jęczy jak
potępiona dusza.
2. Otwarcie mu okna na balkon (zabezpieczony) pomaga na jakieś 5
minut. Szybko nudzi się balkonem i chce z powrotem. Siada przy oknie
od zewnętrznej strony i albo jęczy (jak w domu) albo jeździ pazurami
po szybie. Gdy go wpuszczam, po 5 minutach chce znowu na balkon. I
jęczy. I tak potrafi 10-15 razy w te i we wte. Ciągle jęcząc rzecz
jasna. Gdy jest ciepło to zostawiam okno otwarte i jest troche
spokoju, ale na ogół wolę jednak zamknąć i mam bieganie w te i we
wte. To samo, gdy zamykam się przed nim w pokoju - kuchnia, łazienka
i korytarz to dla niego za mało, on chce być tam, gdzie akurat nie
można.
3. Gdy narobi do kuwety, zaczyna się drapanie. Nie zakopuje, bo i po
co, drapie jak opętany w ściany kuwety. Czasami i z 15 minut, a co
sobie będzie żałował. Przestaje dopiero wtedy, gdy się go za fraki
wywlecze z tej nieszczęsnej kuwety. I tak za kazdym razem.
4. Zawsze się mył, ale jakoś nie zwracaliśmy na to uwagi, bo robił
to normalnie - co jakiś czas, cicho. Od około miesiąca nie wiem, co
mu się stało. Dostał manii czystości. Myje się ciągle, jesli tylko
akurat nie jęczy. Ale to jeszcze nic - zaczął przy tym mlaskać tak
głośno, że jego mycie słychać nawet z łazienki! Szału już dostaję,
bo to mlaskanie przypomina dźwięk jaki wydają staruszki siorbiące
zupę... tak mniej więcej:/
5. gdy próbujemy go rozruszać, zabawić, bo może to wszystko z nudów,
to na ogół gryzie:/ Kładzie się na plecach i w "zabawie" od razu
zaczyna mocno gryźć i drapać - do krwi, bez pardonu. Nikomu już nie
chce się z nim "bawić". Za papierkiem nie chce mu się biegać, a gdy
machać mu sznureczkiem, to na ogół kończy się z rozoraną pazurami
ręką. Bo to wielki i silny kocur jest - waży 6 kg, wzrost ma
adekwatny do wagi.
Fajny ten mój kot, prawda? Dodam jeszcze, że mruczy tylko z daleka
(np. na widok kiełbasy), nie łasi się (ale tego nie robił od
małego), nie przychodzi na głaskanie (tego tez nie), za to leni się
kosmicznie (to jest jakaś krzyżówka, przypomina długowłosego
niebieskiego kota Nebelunga, jego włosy są wszędzie). Nie wiem już,
czy płakać czy się śmiać. Nie oddam go, bo jakby nie było, to mój
kot, chowany od maleńkości. Kiedyś go ubóstwiałam i nadal to
pamiętam... Towarzystwa też mu nie sprawię, bo za 4 miesiące pojawi
się niemowlę w domu i głupotą byłoby teraz dobierać sobie jeszcze
drugiego kota. Staram się wytrzymywać, ale coraz trudniej jest mi
żyć z tym pieronem. I coraz trudniej go lubić...
Tak się chciałam wyżalić. Może macie jakiś pomysł na życie z takim
mazgajem i jękołą? I na spokojną pracę przy takich dźwiękach...:((((