odyn06
25.05.22, 09:43
Wojna na Ukrainie, a nasze służby w rozsypce. Ambasador wie co pisze. Zna się na robocie.
Obok gorącej wojny w Ukrainie toczy się wojna wywiadów i kontrwywiadów. Czy Polska jest na nią przygotowana?
Dyplomaci pospiesznie palący służbowe papiery w pustoszejącej ambasadzie. Zaniepokojeni miejscowi współpracownicy obserwujący w telewizji doniesienia o wsypach, czyli aresztowaniach dokonywanych przez kontrwywiad. Oficerowie prowadzący agentów, czy – jak mawiają fachowo – źródła osobowe, stawiający dyskretne znaki kredą na parkowych ławkach albo w ubikacjach galerii handlowych, po raz ostatni przed wydaleniem z kraju urzędowania. To sygnał, by źródło realizowało alarmowy plan zawieszenia współpracy, ponieważ oficer został wydalony z kraju urzędowania. „Wymiany błyskawiczne”, krótkie, niby przypadkowe spotkania polegające na szybkim przekazaniu ostatnich instrukcji i pieniędzy przed zakończeniem współpracy.
To nie Wiedeń, dotychczasowa stolica europejskiego życia wywiadowczego. Tak wygląda w ostatnich miesiącach życie wywiadowcze w Warszawie i innych polskich miastach, które z powodu trwającej w Ukrainie wojny konwencjonalnej zamieniły się w arenę wojen szpiegowskich. Polska zdecydowała się usunąć prawie 50 rosyjskich dyplomatów. Od początku roku aresztowano kilku współpracowników i domniemanych agentów rosyjskiego i białoruskiego wywiadu. Złapano „nielegałów”, czyli pracowników rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU albo cywilnego SWR, udających albo dziennikarza z Hiszpanii, albo pracownika polskiej firmy z dobrą legendą, czyli niewinnie wyglądającą przykrywką do prowadzenia działalności wywiadowczej przy granicy z Ukrainą. To tutaj lądują natowskie samoloty wojskowe z zaopatrzeniem dla napadniętej Ukrainy i stąd wyjeżdżają ciężarówki ze wsparciem, a przeszkoleni na kursach z obsługi amerykańskich haubic żołnierze armii ukraińskiej sposobią się do powrotu na front.
Europejski front dyskretnej wojny
To, co dzieje się w trakcie szpiegowskiej wojny w Polsce, jest częścią dziesiątkowania zasobów rosyjskiego wywiadu w całej Europie. Przynajmniej jego oficjalnej części, czyli oficerów GRU i SWR, pracujących w wielu stolicach pod przykrywką dyplomatyczną. Od 24 lutego państwa europejskie wręcz ścigają się o to, kto uzna większą liczbę Rosjan za osoby niepożądane. W marcu Dania, Szwecja, Włochy i Hiszpania wyrzuciły ponad 80 dyplomatów. W kwietniu Francuzi ogłosili komunikat o dostrzeżeniu „tajnej operacji” prowadzonej przez sześciu rosyjskich agentów pod dyplomatyczną przykrywką.
W sumie państwa europejskie od rozpoczęcia wojny wydaliły prawie 270 rosyjskich dyplomatów. Przełomem były obrazy z podkijowskiej Buczy, gdzie rosyjskie wojska wymordowały setki mieszkańców, a leżące na ulicach ciała wstrząsnęły Zachodem. Fala wydaleń Rosjan przekroczyła swoją skalą poprzednią akcję w 2018 r., kiedy po próbie otrucia przez rosyjski wywiad obywatela Wielkiej Brytanii Siergieja Skripala pozbyto się z Europy 180 rosyjskich dyplomatów na znak solidarności z Brytyjczykami. Ponad 400 rosyjskich wywiadowców w ciągu kilku lat!
Niektóre państwa idą dalej i po prostu nakazują zamknięcie rosyjskich przedstawicielstw dyplomatycznych. Tak zdecydowały Estonia, Litwa i Łotwa i zamknęły rosyjskie konsulaty. Słowenia i Słowacja wprowadziły limity osobowe dla rosyjskich dyplomatów. Czechy, w których rosyjscy szpiedzy dokonali sabotażu w 2014 r., wysadzając w powietrze skład amunicji przeznaczonej na eksport do Ukrainy, wydaliły setkę dyplomatów. W Pradze pracuje obecnie nie więcej niż szóstka Rosjan.
W przeciwieństwie do popularnych wyobrażeń o szpiegowskiej działalności pod płaszczem dyplomacji działalność wydalonych Rosjan nie obfitowała w pościgi samochodami czy uczestnictwo w balach i rautach dyplomatycznych. Rosyjscy dyplomaci od dawna nie błyszczą już na spotkaniach korpusów dyplomatycznych. Rosyjski blichtr i wybitna do niedawna dyplomacja kojarzą się teraz z korupcją i mordem, a nie wytworną dyskusją przy kieliszku martini, wstrząśniętym i niezmieszanym.
Rosyjscy szpiedzy z dyplomatyczną legendą skupiali się na wyciszonym „humincie”, jak po amerykańsku nazywa się to, co w dawnych komunistycznych służbach określano jako „pracę typowniczą i werbunkową”. Humint to skrót od human intelligence, czyli wywiad osobowy. Polega na wyszukiwaniu, werbowaniu, a następnie prowadzeniu współpracy z ludźmi, którzy świadomie podjęli ryzyko kontaktu z obcymi służbami.
Można to robić, uczestnicząc w spotkaniach, konferencjach naukowych, otwartych dla publiczności dyskusjach, gdzie gromadzą się interesujący dla wywiadu kandydaci. Czasem dyplomata udaje się po prostu z kamerą na manifestację poparcia dla Ukrainy i filmuje zebranych, próbując wyłonić osoby szczególnie nienawidzące Rosji, a czasami takie, które wręcz przeciwnie – wydają się zaniepokojone zbyt dużym poparciem dla Ukrainy. Działalność wywiadowcza karmi się ludzkimi emocjami, niezależnie od ich zabarwienia, i żmudnymi próbami ich wykorzystania.
Przyszłych informatorów szuka się czasami w zaskakujących miejscach, jak np. urzędy stanu cywilnego i archiwa miejskie, czyli miejsca bynajmniej niekojarzące się z działalnością filmowego Jamesa Bonda. Taki był przypadek aresztowanego w Polsce w marcu pracownika USC, który miał przekazywać swojemu oficerowi prowadzącemu dane osobowe cudzoziemców w Polsce. Taki urząd to kopalnia wywiadowczej wiedzy: można przecież wykorzystywać dane zmarłych Polaków, zwłaszcza dzieci, do tworzenia tożsamości, powiązań rodzinnych, miejsc urodzenia i zamieszkania rosyjskich nielegałów, czyli dorosłych już ludzi udających obywateli Polski. Tym trudniej ich wykryć, im bardziej legenda, czyli zestaw faktów z życia, jest lepiej umocowana w aktach zgonów, urodzin i ślubów. Nie trzeba od razu werbować generała wojska czy wysoko postawionego polityka, wystarczy chciwy urzędnik archiwum miejskiego albo pracownik działu spraw studenckich z dostępem do dyplomów ukończenia studiów, by stworzyć prawdziwego, czyli dobrze uplasowanego nielegała.
Wydalenia dyplomatów na jakiś czas przynajmniej przecięły tego rodzaju działalność rosyjskiego wywiadu w Europie, również w Polsce. Na dekadę co najmniej nie będzie można wyjechać na placówkę zagraniczną i podejmować działalności, której skuteczność proporcjonalna była do liczby oficerów wywiadu udających dyplomatów. Trudno będzie Rosjanom odtworzyć dawne ścieżki postępowania i opracowywać nowe źródła informacji, takie nawet jak spotkania kulturalne czy ośrodki nauki języka rosyjskiego, gdzie prowadzili swoje typowanie. Zdziesiątkowanie rosyjskiego wywiadu dostrzegł już kontrwywiad belgijski, szczególnie ważny, bo ochraniający kwaterę główną NATO w Brukseli. Jego rzecznik powiedział w marcu, że „Rosjanie stali się mniej aktywni i wyjątkowo mocno przestrzegają zasad bezpieczeństwa”.
Zamieszanie w szeregach
Wojna wprowadziła również zamieszanie w morale jego agentów. Ktoś, kto uprzednio zdradził swój kraj, musi z niepokojem obserwować te aresztowania i wydalenia w mediach. A może lepiej się przyznać wcześniej, zanim kontrwywiad zapuka do drzwi? Z pewnością także część wcześniej zwerbowanych agentów dostrzega zbrodnie w Ukrainie i myśli o ekspiacji za swoją służbę rosyjskiej armii morderców i gwałcicieli. Nawet szpiedzy mają sumienie, budzące się zwłaszcza wtedy, kiedy oficer prowadzący zaprzestał wypłacania pieniędzy.
Demoralizacja musi z pewnością dotykać również samych Rosjan w służbach wywiadowczych i dyplomacji. Putin poniżał publicznie ich szefa Siergieja Naryszkina, kazał też aresztować szefa departamentu informacyjnego Siergieja Biesiedę za niepowodzenia wywiadowcze w czasie wojny. Swoją drogą – Biesieda – cóż to za wspaniałe szpiegowskie nazwisko, oznaczające pogadankę albo dobre towarzystwo!