kstmrv
02.05.23, 00:57
Kalibry i Shahedy mogą być na trasie lotu skutecznie zwalczane nawet przez pojedynczych żołnierzy, dzięki użyciu MANPADS. Sytuacja komplikuje się gdy to właśnie taka grupa żołnierzy staje się celem amunicji krążącej (np. Lancetów). Nie ma wtedy czasu na wycelowanie Pioruna czy Stingera. Zastanawiam się nad innym rozwiązaniem. Lancety są powolne i dość głośne. Pocisk "anty-lancetowy" nie musiałby mieć samonaprowadzania (jak MANPADS), mógłby lecieć prostoliniowo, a kwestię trafienia załatwiałby odpowiednio ustawiony zapalnik zbliżeniowy, który inicjowałby eksplozję przelatując obok Lanceta, zasypując go odłamkami (które to odłamki mogłyby być znacznie mniejsze niż w MANPADS, co pozwoliłby znacznie zagęścić ich strumień). Dodatkowo, jako że zapalnik "wiedziałby" nie tylko że jest blisko Lanceta, ale i z której strony ten Lancet jest to eksplozja antypocisku mogłaby być kierunkowa, minimalizując ryzyko porażenia własnych żołnierzy. Pozostaje kwestia co miałoby służyć jako wyrzutnia takiego antypocisku. Optymalny byłby zwykły granatnik (czy jednorazowy czy wielorazowy). Nie byłaby wymagana żadna jego modyfikacja, bo wszystko tkwiłoby w samym pocisku.
Jak w praktyce miałoby to wyglądać. Przykładowy scenariusz: grupa żołnierzy ochrania Kraba przed Lancetami (w zeszłym miesiącu cztery Kraby zostały tak zniszczone). Nadlatuje Lancet. Żołnierze mogą się rozbiec, ale Krab zostanie trafiony. Więc jeden z żołnierzy wystrzeliwuje z granatnika pocisk mniej więcej w kierunku nadlatującego Lanceta. Pocisk mija Lanceta w odległości kilku metrów, ale to wystarczy żeby zapalnik zbliżeniowy (radiowy, optyczny czy akustyczny) zainicjował eksplozję, która zniszczyłaby Lanceta.