redheadfreaq
13.03.17, 12:53
Od lat właściwie jestem zdecydowana na świadomy, aktywny poród siłami natury. Termin porodu mam wyznaczony na 2 połowę kwietnia - jak do tej pory ciąża jest idealna (z punktu widzenia medycznego - moje samopoczucie to inna bajka) i wszystko wskazuje na to, że zgodnie z planem zakwalifikuję się do porodu w Domu Narodzin przy Żelaznej. Zdaję sobie sprawę, że ten wybór to definitywnie odrzucenie możliwości podania znieczulenia. A ja go, przynajmniej teoretycznie, po ludzku nie chcę - nie cierpię poczucia bezwładności, braku kontroli nad ciałem w jakimkolwiek stopniu. Nie znoszę wrażenia odrętwienia, które towarzyszy choćby znieczuleniu stomatologicznemu. Pomijam już nawet jakieś tam ryzyko uszkodzenia nerwów, czy wystąpienia najgorszego bólu głowy świata. Chcę po prostu wiedzieć, co się ze mną dzieje... Tymczasem wszystkie osoby, może z wyjątkiem męża, które poznały moją decyzję patrzą na mnie jak na wariata. "A co jak zmienisz zdanie?" - to chyba słyszę najczęściej, razem z "Nie wiesz, na co się piszesz". No nie, nie wiem. Z tego, co wiem, żadna pierworódka nie wie. I może nie tyle zaczynam się łamać, co mam coraz poważniejsze rozterki. Mam plan, by maksymalnie dużą część pierwszej fazy porodu spędzić w domu (chyba, że pojawi się krwawienie, odejdą mi wody, lub po prostu poczuję, że chcę mieć już opiekę) i zaczynam brać pod uwagę opcję, by po prostu pojechać do szpitala zamiast Domu Narodzin, jeżeli poczuję, że odczuwany ból jest zbyt silny. Czy to dobry pomysł? Czy naprawdę decyzja o braku znieczulenia to wydumana fanaberia? Ilość historii spod znaku "Znałam taką osobę [w podtekście - kretynkę] która chciała rodzić naturalnie a potem błagała o cięcie/zastrzyk/rodziła milion godzin". Tymi tekstami częstują u mnie nawet dziewczyny, które miały CC "na zimno", więc umówmy się, ból porodowy w ogóle ich nie dotyczył! Będę wdzięczna za wsparcie lub rady, bo coraz bardziej mnie to gryzie...