abcdefg_84x
21.11.20, 18:18
Mieszkam w niemałym domu z dzieckiem. Poznaję faceta, który też ma dziecko. Jego dziecko jest przy matce, ale ojciec jest bardzo zaangażowany. Facet zamieszkał ze mną rok temu. Dziecko bywa u nas dwa-trzy razy w tygodniu.
Ja uważam, ze dziecko przychodzi do nas w odwiedziny. Jest wolny pokój, w którym chciałam postawić kanapę rozkładaną dla ewentualnych gości, teraz w czasie pracy zdalnej może kupić biurko, ale obecnie postawione jest tam dziecinne łóżeczko, które wjechało wraz z facetem z poprzedniego jego miejsca zamieszkania. No i OK. Dla mnie to jest pokój gościnny. Za jakiś czas wstawiłoby się duża kanapę, z której korzystaliby ewentualni goście lub dziecko faceta.
Ale nie! Facet twierdzi, ze tam gdzie on mieszka, tam jest dom jego dziecka. On oczekuje, że to będzie pokój tylko jego dziecka i tak ma być nazywany. Obstawiam, że w przypadku konieczności przenocowania kogoś, nie bedzie z tym problemu, ale zgrzyta mi tu trochę. Trochę trąca mi tu roszczeniowością. Dziecko przeciez ma swój dom u mamy, do nas przychodzi w odwiedziny lub zostaje na noc. Skąd ta terytorialność?
Dodam, ze nigdy nie wymagałam od ojca mojego dziecka, żeby w swoim domu stworzył specjalny pokój dla naszego wspólnego dziecka. Uważam, ze moje dziecko jedzie do ojca w odwiedziny na weekend, na jeden dzień lub dłużej i nie każe mu tworzyć równoległego domku dla córki. To jest jego dom, a córka wie, ze swoj dom ma przy mnie.
Czy mam prawo czuć się, brzydko mówiąc d*ymana? Ja kupiłam ten dom, zanim go poznałam, a czuję, ze tak jakby za dużo nie mam w nim do powiedzenia.