dzieckolat90tych
14.12.20, 20:44
Ostatnio koleżanka z pracy podzieliła się refleksją, że chętnie posiedziałaby na kwarantannie. Pospałaby, nadrobiła lektury, może obejrzała jakiś polecany serial, pobyła z mężem i dziećmi...
Ja też chętnie bym tak odpoczęła, ale przed oczami ma raczej wizję kompletnej zagłady mojego domu i mojej psychiki.
O czytaniu, czy obejrzeniu czegoś w spokoju w ciągu dnia mowy nie ma, czasem uda się coś zacząć po 21, gdy chłopcy śpią, ale zazwyczaj kończy się to zaśnięciem lub kompletną utratą wątku.
Synowie mają 3 i 8 lat, niewybiegani na świeżym powietrzu są nie do zniesienia: głośni, kłótliwi, ciągle wszczynają bójki, nie chcą się zająć niczym konkretnym, tylko plączą się pod nogami prowokując siebie nawzajem i przeszkadzają.
Wizja leniwej niedzieli w piżamach z celebrowaniem śniadania itd., z to w naszym domu kompletny chaos. Czasem zastanawiam się, czy inni naprawdę tak robią?
Weekendy zazwyczaj są nerwowe. Po tygodniu pełnym pracy chciałoby się dać na luz, a często nawet śniadania i porannego ubierania nie da się przeprowadzić bez awantury. Jak synowie są głodni/znudzeni/zmęczeni/przebodźcowani TV lub grami na tablecie robi się jeszcze gorzej. Ale z drugiej strony ekran to jedyny sposób, aby posiedzieli chwilę w jednym miejscu. Wieczór to zawsze kłótnie, bójki i wycie.
Po całym dniu negocjowania, rozdzielania, wymyślania aktywności, odwracania uwagi i ogólnie "gaszenia małych pożarów" sama mam ochotę ryczeć. ...i często ryczę na dzieci jak rozjuszony lew.
Co robimy nie tak? Mam poczucie, że jestem na granicy wytrzymałości...