bimbambombom
22.01.21, 23:40
Nie cierpię. Chodzi o firmę, o ludzi ale głównie o zawód. O branżę. O poziom odpowiedzialności.
9 lat pracowałam w korpo, pierwsza praca po studiach. Pierwsze lata były spokojnie, ale potem wchodziłam na kolejne szczeble korporacji drabinki, zwiększał się zakres odpowiedzialności i tempo pracy. Ostatni rok dał mi popalić, przypłaciłam go nerwicą i wizytami u psychiatry.
Zmieniłam pracę - ta sama branża, ale mała firma, spokojna praca, określony zakres obowiązków. Bez entuzjazmu, ale kończąc pracę punkt 16 przetrwałam dwa lata. I nagle wybuchło kilka natychmiastowych projektów na raz, firma porwała się z motyką na słońce, wzięła na siebie za dużo i próbuje wywiązać się ze wszystkiego kosztem pracowników. Ja w tym tonę, nie radzę sobie z pracą pod presją (przed tym uciekłam właśnie), zbieram od szefa za to że sobie nie radzę a do tego sobie sama dokopuję, bo nie robię wszystkiego tak dobrze jakbym chciała. Wszyscy pracują w stresie co powoduje że przerzucamy na siebie obowiązki i atmosfera zrobiła się gęsta. Praca zdalna spowodowała, że cały dzień jestem w pracy - z przerwami na krótkie momenty życia... Przychodzi wieczór a ja siadam do pracy znowu, żeby nadrabiać i wyrabiać się w kosmicznych terminach. Do tego doszły mi problemy zdrowotne, co powoduje że luzu psychicznego nie mam na żadnym polu.
Czuję w kościach że scenariusz z ostatniego roku z korporacji się powtarza - jest presja i pęd na dowiezienie zadań a ja mam ochotę uciec i schować się w lesie. Boli mnie brzuch, boli mnie głowa, w poniedziałek rano mam ochotę tylko wymiotować. Za chwilę znowu wyląduję na lekach.
Co zrobić drogie bravo?
Etycznie jest rzucić robotę w środku kluczowych projektów, zostawić zespół i powiedzieć adios, ja wysiadam z tego pociągu? Zadbać o siebie kosztem całego zespołu? Mąż mnie namawia "a weź to rzuć, damy radę finansowo" ale mnie odpowiedzialność za ludzi i za mój zespół nie pozwala tego zrobić. Chociaż o tym marzę. A może mogę?
Nie mam absolutnie żadnego pola do manewru w ramach stanowiska pracy - nie mogę nie brać udziału w tych projektach, nie mogę zmienić roli. Szef z kategorii tych, co nie chcą gadać, każą robić. Jedyne co mogę zrobić to uciec. Albo zacisnąć zęby i próbować przetrwać z opcją, że utonę. Wczoraj się okazało, że sajgon potrwa co najmniej do sierpnia.Możliwe, że dłużej. A ja już chodzę jak zombie, burczę na wszystkich w domu a w weekendy myślę tylko o tym, że w poniedziałek znów muszę robić to czego nie znoszę.
Hobbystycznie zajmuję się rękodziełem (a raczej zajmowałam się jak miałam czas). Tak szczerze to najchętniej bym w ramach poprawienia budżetu domowego tylko tym się zajęła. Nie zarobię tyle co w obecnej pracy, może nawet nie połowę, ale przynajmniej bym robiła co lubię. Gdybym się na tym skupiła to może nawet i klientów bym znalazła - robiłam z doskoku zlecenia i miałam zazwyczaj więcej chętnych niż możliwości.
Co by ematka zrobiła na moim miejscu?