raczek47
13.04.21, 21:41
W ostatnim numerze Polityki prof.Jan Hartman ostro krytykuje" Przesłanie pana Cogito,"zarzucając Herbertowi egzaltację, stawianie się w przewrotny sposób na piedestale i mam wrażenie, wmawiając mu ,że Herbert przyjmuje taką konradowską postawę, czym się wg Hartmana ośmiesza .
No nijak mi to w tym wierszu nie wychodzi,i nie chodzi mi w ogóle o odbrązowienie Herberta,do którego mam ,jako do człowieka stosunek obojętny, natomiast cenię go jako wybitnego erudytę i znawcę antyku. Chodzi o interpretację "Przesłania (...) (wiersz wszyscy znają),nigdy nie czytałam go przez pryzmat rzekomej megalomanii autora ,a tak wg mnie sugeruje Hartman i tak mi z tym niewygodnie.
Tu wklejam treść felietonu:
JAN HARTMAN
Przeciwko Panu Cogito
Tak to roi sobie wschodnioeuropejski poeta o najszlachetniejszym zapomnieniu i niedocenieniu, połączonym z wiekuistą sławą.
Od protekcjonalizmu uciec niepodobna. Trochę to śmieszne, jak w Ferdydurke, lecz na ogół straszne. Gdy trzeba pacholęciem w szkole, drżąc przed dwójką (jedynką?), wygadywać na lekcjach polskiego bezmyślne a słuszne frazesy o odwadze cywilnej, niezłomności, bohaterstwie i nonkonformizmie, to niewiele już zostaje niezawłaszczonej przestrzeni, na której wychowanek Systemu mógłby zachować godność i autentyczność sądu. Już w szkole zabiera mu się język, nie pozostawiając żadnych wiarygodnych i szczerych słów.
Do tego wielkiego zakłamania świetnie nadał się w Polsce wiersz Herberta „Przesłanie Pana Cogito”. Miliony młodych Polaków, a więc (z racji czysto statystycznych) miliony ludzi przeciętnych zastępy nauczycieli namawiają do wzbudzenia w sobie egzaltacji absolutną wyjątkowością, o której traktuje ten wiersz. Tak tworzy się masową kulturę „wyjątkowości każdego z nas”. I wprawdzie żałosność tego narcyzmu powinna skłaniać raczej do przemilczenia śmiesznego ekscesu szkolnej propagandy, to jednak ktoś musi zabrać głos i zaprotestować, gdy System wyciera sobie karminowe usteczka wyjątkowością szczególnego rodzaju, bo moralną. Herbert posłużył jako narzędzie tego świętokradztwa. I chociaż nie można go winić za to, że Pan Cogito został propagandowo wykorzystany przez kilka kolejnych reżimów, z demokratycznymi rządami włącznie, to jednak poezja, którą nas uraczył, jakoś wyjątkowo dobrze się do tego celu nadaje.
Przykro mi, że odbrązawiam i demitologizuję, idąc w tym pod prąd i nie mając szans na bycie na serio wysłuchanym. Przykro mi nie dlatego, że jest to nieskuteczne, ani dlatego, że kilku osobom być może zepsuję przyjemność napawania się Herbertem, lecz dlatego, że krytykując słynny wiersz, powtarzam narcystyczny gest samego Pana Cogito (a przeto i samego Herberta), którego egzaltacja tak bardzo mnie mierzi. Cóż, klin klinem, egzaltacją w egzaltację…
Zobaczmy więc, co tam pisze Pan Cogito w swym przesłaniu. Mam iść wyprostowany pośród tych, co na kolanach, aż dojdę do Kolchidy i zdobędę „złote runo nicości”. Inaczej mówiąc, mam się zachowywać godnie i nie ulegać pokusie oportunizmu, pamiętając, że nie zostanę za to wynagrodzony. A powinienem? A co by było, gdyby jednak mnie wynagrodzili, tak jak Herberta wynagrodzono za jego werbalny nonkonformizm sławą i uwielbieniem? Nie wiem, jak tam z wami, lecz w moim uchu pobrzmiewa jakaś fałszywa i nieszczera nuta.
Dalej się nam mówi, że trzeba być odważnym, nawet jeśli nie bardzo wiadomo, jak zmierzyć się z pamięcią wojny. I w ogóle, że trzeba się poświęcić raczej tej pamięci, raczej dawaniu świadectwa niż normalnemu życiu. Mogłoby się tak wydawać na pierwszy rzut oka, lecz niezliczone wypowiedzi ocalonych z Zagłady (a oni mają przecież sporo do upamiętniania) idą na przekór cierpiętnictwu. Dominuje w nich ton apoteozy nowego życia. Czy Herbert wie lepiej?
Dalej robi się naprawdę ciekawie. Otóż Pan Cogito zaleca gniew i pogardę dla małych oportunistów, łącznie z tymi, którzy będą przemawiać na jego pogrzebie i pisać jego życiorys. Czyli nie taki znów zapomniany i nic nieznaczący ten heroiczny pan Cogito-Herbert ma być? Byle czyich „korniki” życiorysów nie piszą. Niezbyt to wszystko fair w stosunku do tych, którzy nie będąc wielkimi poetami, a za to może to i tamto mających na sumieniu, jednak przyszli na pogrzeb Herberta, pisali o nim i nadal czczą jego imię. Mimo wszystko karmią jego pamięć, a Pan Cogito – z pewnością bardziej ze swojej sławy zadowolony, niż gdyby jej wcale nie było – jednak tę karmiącą rękę kąsa. Wydaje mi się, że autor, zafascynowany gniewną osobnością i nonkonformizmem, pisząc swój wiersz, zapomniał „mieć na myśli” kilku innych cnót, takich jak wielkoduszność i skromność.
Ojej, ale przecież w kolejnych wersach Pan Cogito wyzywa siebie samego od błaznów i pyszałków, nakazując sobie szczerą miłość. Ha! Znamy te sztuczki. Gdyś jest błazen i kabotyn, pierwszy się nim mienisz, by zamknąć innym usta. A do tego dodajesz „co złego, to nie ja”, bo przecież „kocham szczerze i znam swą małość”. Narcyzm skazany jest na tę dialektykę i ani Herbert, ani Hartman nie umieją się z niej wywikłać. Takie to już ryzyko piszących. Ryzyko, że ktoś powie: aha, skoro sam pan mówisz, że jesteś błazen, to jesteś błazen i jak błazen będziesz traktowany. Uważajcie więc, jasnoocy poeci! Za plecami rozanielonych panien czają się krzywogębni szydercy!
Następnie tak zwany podmiot liryczny wiersza (jak sądzę, dobrze zagnieżdżony w ciele Pana Herberta) zaleca nam (komu?) i sobie pisanie wierszy o przyrodzie (przyroda jest fajna, owszem). Jako że jednak na ornitologii się Pan Herbert nie zna, musi się przerzucić na pisanie o wielkiej kulturze – byle w stylu staroświecko patetycznym. Bo jednak patos dobrze będzie licował z „chłostą śmiechu” i „zabójstwem na śmietniku”. Jednak jakoś tak nie do końca widzę tego Pana Cogito zaszlachtowanego na śmietniku (raczej jakiś procesik, odsiadeczka, emigracyjka), bo nie dla inteligentów takie honory, lecz generalnie to dobry sposób, żeby znaleźć się tam, gdzie najbardziej chcemy się znaleźć: w towarzystwie Gilgamesza, Hektora, Rolanda.
Tak to roi sobie wschodnioeuropejski poeta o najszlachetniejszym zapomnieniu i niedocenieniu, połączonym z wiekuistą sławą. Teatralne „bądź wierny, idź” stanęło na granicy śmieszności i czekało na filistrów i „korników”, którzy odpowiedzieli na wezwanie i z całą uniżonością zaprowadzili Jego Wyniosłą Osobność Zbigniewa Herberta do smutnych szkół na blokowiskach. Ciężki jest los poety. (Dalsza polemika z Herbertem na moim blogu…).