jedenaste
25.02.22, 14:23
Często mówimy, że praca na polskim SOR to piekło. Trochę jest w tym prawdy bo mamy na myśli cywilizowane warunki cywilne.
Wyobraźcie sobie...
Pewnego dnia wracacie z pracy i nagle przestaje działać Internet w komórce. Dziwne. Po powrocie do domu okazuje się, że na domowym komputerze większość stron nie działa. W telewizji - cisza.
Późnym wieczorem dzwoni ktoś z rodziny: "Słyszałeś, że nas zaatakowali?".
Jesteś przestraszony, niepewny, długo nie możesz spać. Gdy w końcu Ci się udaje to w środku nocy budzą Cię syreny. Przez okno widzisz dziwne błyski na niebie. W oddali coś jakby łuna.
Następnego dnia na ulicach pustki. Jedziesz do szpitala jak co dzień. Na miejscu wszyscy szepcą: "weszli...", "podobno zestrzelili...", "mówili w radio że był desant....". Na oddziale wszystko jak co dzień. Spokojna, codzienna praca. Dziwny spokój.
Następnej nocy sytuacja się powtarza. Syreny, błyski, wybuchy w oddali, łuna na niebie. Telewizji nadal nie ma. Tylko na jednym kanale plansza, żeby włączyć radio na jakiejś częstotliwości.
Następnego dnia znowu do pracy, znowu wykonujesz swoje codzienne czynności. Pacjenci, zlecenia, zabiegi, leki, wypisy. Tu telefon, tam konsultacja.
Po kilku dniach sytuacja zaczyna się zmieniać. Przywożą rannych. Początkowo nie jest źle. Jedna karetka - jeden pacjent. Urazy, rany szarpane, oparzenia, zmiażdżenia, amputacje. Pierwsi trafiają na chirurgię i OIT. Dyżurni operują praktycznie całą dobę. Przestajecie przyjmować planowych pacjentów.
Wybuchy słyszysz nie tylko w nocy. Teraz w dzień dochodzą Was dalekie grzmoty, jakby zbliżała się burza. Od niektórych delikatnie trzęsą się szyby. Rannych jest coraz więcej. Przestają przyjeżdżać karetkami. Teraz przywożą je zielone ciężarówki. Po 10-15 osób naraz. Ranni w mundurach, dorośli, dzieci, starsi, kobiety, mężczyźni. To nic, że nie jesteście szpitalem pediatrycznym. Działasz na najwyższych obrotach.
SOR momentalnie przestaje działać. Pacjenci są wszędzie: na podłodze, na krzesłach, na kozetkach, podpierają ściany. Na 20 łóżek macie 80 pacjentów. Nawet nie wiesz jak się nazywają. Oddziały pełne. Triaż robicie przed podjazdem dla karetek. Wielu z nich przyjeżdża martwych na pakach ciężarówek. Po jednym dniu kostnica jest pełna. Ciała układacie w czarnych workach za podjazdem dla karetek. Momentalnie zaczyna brakować worków. Przykrywacie ciała prześcieradłami fizelinowymi, kartonami, prześcieradłami. Po kilku dniach zapełnia się cały trawnik. Nieznośny fetor wdziera się do budynku. Dyrektor załatwia koparkę. Zakopujecie w długim dole po 30-40 ciał dziennie. Mężczyźni, kobiety, dzieci w każdym wieku.
Ciągle przyjeżdżają nowi. Teraz głównie młode chłopaki, dwadzieściakilka lat. Teraz okaleczeni, urwane kończyny, urazy głowy, okropnie poparzeni.
Coraz więcej kolegów i koleżanek nie przychodzi do pracy. Nie wiesz co się stało. Może boją się o rodziny, może nie mogli już znieść tego wszystkiego. Praca jest coraz cięższa.
Zaczynają się też przerwy w dostawach prądu. Na początku krótkie. Potem długie, wielogodzinne. Agregat zapasowy odmawia posłuszeństwa. Kończy się olej napędowy. Zaczynacie kombinować skąd by go wziąć. Na bloku operacyjnym i OIT umierają kolejni pacjenci z powodu braku prądu. Nie działają pompy, respiratory, monitory. Nie ma jak opiekować się ogromnym tłumem chorych. Codziennie rano odkrywacie kilku, którzy nie przeżyli nocy. Obok szpitala wybucha pocisk - wylatują prawie wszystkie okna. Z kolegami robicie prowizoryczne uszczelnienia z kartonów i dykty. Wystarczy, żeby nie było przeciągów.
Koleżanki przynoszą świece. Prąd jest tylko kilka godzin w ciągu doby. Chirurdzy operują przy latarkach. Anestezjolog cały zabieg wentyluje workiem AMBU monitorując pacjenta za pomocą pulsoksymetru na baterie i ręcznego ciśnieniomierza. Nie ma i nie będzie krwi. RCKIK trafione rakietą. Jest dużo chętnych do oddawania. Nie ma gdzie i jak prowadzić preparatyki.
W szpitalu zaczyna brakować opatrunków. Na początku tniecie w pasy prześcieradła. Udaje się je wyjałowić w autoklawie.
Zaczynacie kombinować z lekami. Nie ma furosemidu ale jest ostatnie pudełko torasemidu. Brak amoksycyliny z klawulanianem więc dajesz co jest. Skończyła się noradrenalina i heparyny drobnocząsteczkowe. Nie można zamówić z hurtowni leków bo hurtowni już nie ma. Spaliła się.
Kończą się prześcieradła. Teraz opatrunki robicie z ubrań po zmarłych i materaców. Pacjenci leżą na kartonach i karimatach. Coraz częściej wybuchy. Odpadają tynki na korytarzach. Pył jest wszędzie - na ludziach, sprzętach, wchodzi do ran.
Obcinacie coraz więcej kończyn. Nie ma opatrunków, nie ma ciepłej wody, nie ma antybiotyków. Banalne zakażenia zabijają rannych jeden po drugim. Młode chłopaki umierają bo brakuje płynów infuzyjnych, antybiotyków, tlenu. Nie reanimujecie już pacjentów. I tak nie ma jak ich leczyć po udanej reanimacji.
Triaż wygląda prosto: ma szanse na przeżycie w takich warunkach - leczycie, operujecie, pielęgnujecie rany. Nie ma szans - kładziecie w sali na końcu korytarza i dajecie morfinę. Przynajmniej dopóki jeszcze jest morfina.
Akurat gotujesz wodę na kuchence gazowej, kiedy wchodzą do szpitala. Przeczesują salę po sali. Coś krzyczą, ale nie rozumiesz. Kolega z oddziału dostał kolbą w twarz, teraz leży na ziemi i krwawi.
Wyciągają kilku młodych mężczyzn w mundurach z łóżek, wloką na dziedziniec. Słychać strzały.
Nierealne? Tak wygląda codzienna praca medyków w wielu rejonach świata. Tak wygląda praca medyków kilkaset kilometrów od naszej granicy. Kto wie, może jutro tak będzie wyglądała nasza praca?" www.facebook.com/kursyDantego/photos/a.762237257306983/1791915421005823