zuzanna_a
15.05.22, 23:40
Ematki mądre, wiec podpytam, moze ktoraś też ma taki egzemplarz.
Otóż syn mój, lat 10 ma zadatki na akwizytora, świadka jehowy, tudzież sprzedawcę fotowoltaiki lub szmatek z nanosrebrem.
Nie uznaje słowa „nie”
Zawsze, ale to zawsze prowadzi ciągnące się rozmowy, zarzuca argumentami, sypie przykładami, rozwija wielowątkowe, szerokie dyskusje, zmierzające do tego by uznac jego zdanie.
Męczy mnie to. I pojawiaja sie glosy ze w szkole bywa tez meczace dla nauczycieli, co mnie wcale nie dziwi.
Przy wielu błahych, nieistotnych sprawach po prostu nie potrafi ot tak przyjac do siebie decyzji lub opinii osoby dorosłej.
Np - chce grzebać w garażu, poszukac jakiejs tam deseczki.
Tlumacze, ze nie dzis. Bo świeżo malowany. Śmierdzi farbą. Nawalone rzeczy, wiec albo cos przewroci na malowane sciany, albo mu grabie na glowe zlecą albo wdepnie w jakąs szlifierkę i bedzie tragedia. W przejsciu stoi taczka z jakimiś kamieniami, nikt jej nie przesunie. Za trzy dni pomoge, poszukamy razem ale dzis po prostu nie ma wejscia do garażu.
I zaczyna.
Od kwestii jak bardzo mu zalezy, poprzez to ze bedzie ostrożny, konczac na wykladzie o braku toksyczności nowoczesnych farb na dziecięce pluca przy krotkotrwalym przebywaniu. Co do taczki gotów już isc po tatę, brata i nawet sąsiada, zeby pomogł przenieść.
Oczywiscie sypie
Teoriami ( ze nie szkodliwe)
Emocjami ( tak marzy o deseczce)
Poradami ( jak wejsc zeby nic nie uszkodzic)
Obietnicami ( ze nic nie zrobi)
Mikro szanrażykami ( to tak wiele dla ciebie poprzesuwac te rzeczy i to dla mnie wyjąc)
Itd itd
Neverending story.
I czy to bedzie deseczka, czy wlozenie zimowej czapki przy -20, czy zakup niedozwolonej gry / bedzie tak długo meczyć bule az ustąpi, oczywiscie z poczuciem porażki, smutny, zly, wyczerpany. Bo mimo wszystko wie, ze sie nie uda. Ale mimo to probuje dalej.
Jest mi z tym mega zle. Nie oczekuje karnego dziecka. Fajnie, ze walczy o swoje, ale na litosc, ile mozna rozmawiac, dyskutowac, tlumaczyc, uczestniczyc w polgodzinnych debatach na jakies tematy, kazdorazowo gdy mu na czyms zalezy.
Nie chce stawiac sprawy na ostrzu noza, ale mały zawsze oczekuje argumentow, nie uznaje ze nie-bo-nie. Siada, prosi o rozmowe, jest spokojny, grzeczny, prosi, nie podnosi glosu, ale z biegiem uplywajacych minut rosnie w nim irytacja i smutek, ale probuje dalej i zdaje sie nie docierac co do niego mowie, na wszystko ma odpowiedz.
Staram sie mu czasem (rzadko) ustapic, pokazac ze jesli ma logiczne argumenty / potrafie przyznac mu racje ale to chyba woda na młyn bo potem ciagle chce o wszystkim dyskutowac.
Jednoczesnie nie chce wprowadzac zasady, ze ja tak mowie i koniec i zachowywac sie jak generał w wojsku, ale naprawde czasami chcialabym powiedziec cos i nie musiec rozwodzic sie i tlumaczyc jakichs kompeltnie podstawowych decyzji.
Poza tym jest cudowny, bez dwoch zdan. Ale chcialabym bardzo wiedziec jak wg was ukrocic takie dyskutujace dziecko, unikajac jednoczescie zjawiska kompletnego ukrocenia jakichkolwiek przejawow tego co w jego osobowosci kaze mu jednak walczyc o swoje, w szczegolnosci ze na wielu innych poziomach tym swoim uporem i tym ze sie latwo nie poddaje - zyskuje, np w sporcie, szkolnych projektach itd.
Niestety, widze ze coraz czesciej odczuwam lęk jak mlody o cos pyta, bo juz z tylu głowy tli mi się ze zaraz zacznie debatę. Nie lubie mu odmawiac, bo to zawsze trwa. Za duzy jest na techniki jak z malutkim dzieckiem, by nie mowic ze ma ubrac czapkę tylko spytac czy niebieska czy zielona.
Moze ematka ma takiego bombelka w domu i moze cos doradzić?
A moze to minie?