jackowo.thinktank
10.06.22, 21:19
Do założenia wątku zainspirowało mnie parę forumowiczek, krytykujących amerykańską opiekę zdrowotną. Proponuję podzielić się doświadczeniami, ja swoimi, Wy swoimi.
Mój pierwszy poród. W szpitalu zaprowadzono mnie i męża do pokoju, gdzie miałam rodzić. I od razu zaskoczenie. Jednoosobowy z łazienką, wystrojem i luksusem przewyższał pokój w krakowskim Sheraton (plusem krakowskiego pokoju był widok na Wawel, a ja z okna porodówki widziałam skrzydło budynku szpitalnego), łazienka wyłożona marmurem.
No bardzo fajna atmosfera, takie pierwsze wrażenie. O porodzie przypominało tam jedynie szpitalne łóżko i skąpa ilość aparatury medycznej. Zaczęłam się czuć dziwnie, miałam rodzić, czułam strach, jednocześnie miałam wrażenie, że jestem w jakimś luksusowym kurorcie. Przestałam o tym myśleć, jak się nasiliły bóle porodowe. Przez wiele godzin, chyba przez sześć albo siedem, odmawiałam przyjęcia epiduralu. A jak mi już dali zastrzyk, było już prawie normalnie, tylko że leżałam zmęczona. Po dwunastu godzinach okazało się, że będzie konieczna cesarka.
Mąż czuł się tam jeszcze dziwniej. Wiadomo, w takich chwilach powinien odczuwać i stres, i radosne wyczekiwanie. Ale jego gnębiły wyrzuty sumienia. Bo ja tam cierpię na łóżku, a on sobie siedzi w eleganckim skórzanym fotelu jakby był na wakacjach. Po kilku godzinach przyniesiono mu smaczny obiad. Też jak w hotelu. W atmosferze luksusowego kurortu mąż przyglądał się, jak rodzę na szpitalnym łóżku, i zajadał jakąś włoską potrawę. Bardzo dziwaczny kontrast, dwa skrajne światy wepchnięte do jednego pomieszczenia.
Po porodzie przewieziono mnie do zwykłego pokoju. Jednoosobowy, bez oznak luksusu. Za to jedzenie było super. Atrakcyjne menu, zamawiało się, ile się chciało.
Myślę, że przesada w komforcie bardziej szkodzi niż pomaga przy rodzeniu. Lepiej bym się czuła podczas rodzenia w pokoju, do którego trafiłam już po porodzie. Czyli takim zwykłym. A już na pewno mojemu mężowi zaszkodziły te luksusy owego pamiętnego i szczęśliwego dnia