agaagaaga123
03.08.22, 12:31
Pytanie głupie, ale.
Zawsze się ruszałam, ale nigdy nie ćwiczyłam. Nie uprawiałam nigdy regularnie sportu, nigdy nie byłam na siłowni, nie chodziłam na żadne fitnesy, za to pływałam, tańczyłam, sztuki walki, skałki, windsurfing itp. Niektóre wakacyjnie, niektóre regularnie, czasem parę razy w tygodniu, ale to tylko wtedy, jak coś mnie zajarało.
Nigdy nie potrzebowałam żadnej dyscypliny treningowo - żywieniowej, bo zawsze byłam szczupła i sprawna fizycznie oraz świetnie skoordynowana ruchowo, niezależnie od tego, co jadłam i czy się ruszałam, czy nie. Moje lekkie ADHD też nie pomagało w jakiejkolwiek dyscyplinie.
W ostatnich kilku latach dużo się zmieniło. Z rozmiaru wiecznego 36 wskoczyłam stopniowo na 42.
Przytyłam najpierw po lekach hormonalnych, które nadal biorę i będę brała, a przestałam się ruszać po cyklu zapaleń mięśni, jakie miałam po covidzie, mam usztywnione nogi, barki, skrócony oddech, jakbym nie miała połowy płuc (chociaż rtg jest ok). Wiek też zaczął robić swoje oraz brak zmiany nawyków jedzeniowych, które wcześniej na nic nie wpływały a teraz zaczęły, zanim się połapałam.
Z dietą poradzę sobie sama, o to nie pytam, ale problem mam, żeby zacząć ćwiczyć. Miałam parę podejść do ćwiczenia w domu ale śmiertelnie mnie nudzą i męczą oraz bolą ćwiczenia dla samych ćwiczeń. Odczuwam je gorzej niż pójście do dentysty. Nienawidzę tak samo biegania ani innych zajęć ruchowych, gdzie nie ma żadnej treści.
Nie mam jednak czasu na to, żeby latać na to co lubię czyli jakieś zajęcia taneczne czy inne judo kilka razy w tygodniu, bo to co prawda poprawi mi sprawność ogólną, ale efekty na sylwetce będą bardzo powoli, albo wcale a ja chcę schudnąć i się wyrzeźbić. Taneczne "treningi" jestem w stanie sobie robić, ale nie daje to takich efektów, o jakie mi chodzi. Zrobił mi się dyndający, sflaczały cellulit chyba na każdym centymetrze ciała, co pogłębia wrażenie zaniedbania. A chcę się ogarnąć i wyglądać przyzwoicie, także w krótkich spodniach czy bluzce bez rękawów, że nie wspomnę o kostiumie kąpielowym, bo to chyba jeszcze nie w tym roku.
Reasumując, wychodzi na to, że albo muszę iść na siłownię i wytrzymać to psychicznie, nie znudzić się i po 2 treningach nie zaprzestać, albo znaleźć sposób na regularne treningi w domu.
Sposób inny, niż silna wola, bo jej nie mam. Muszę mieć zajawkę i wtedy mogę z radością cisnąć aż padnę na twarz a bez zajawki nudzę się, trening jest bolesny i męczący a wyniku nie widać (w tańcu czy sztukach walki widać progres techniczny od razu, że się człowiek czegoś nauczył, jakiegoś ruchu, to mnie motywuje). Zajawki na treningi raczej nie znajdę. W moich emocjach wygląda to jak konieczność do codziennego zmuszenia się do sprawiania sobie nudy, bólu i dyskomfortu przez miesiące i lata, od razu wchodzi rozpacz, że to tak ma wyglądać moje życie?
Macie jakieś pomysły, jak oszukać siebie samą, żeby wejść w to i uzyskać jakiś efekt? Może któraś ma podobną psychikę i podpowie, jak sobie poradziła? Albo co może być ciekawego w ćwiczeniach na siłowni?
Może np. powiecie mi, po jakim czasie jakich treningów będę widziała jakiś efekt? Albo jak to zrobić, żeby jak najszybciej zobaczyć jakikolwiek progres, bo chyba tylko od razu widzialny progres może zmotywować do kontynuacji. Jako, że nigdy nie ćwiczyłam, nie wiem, kiedy on będzie i czego się spodziewać, więc w trakcie ćwiczeń widzę tylko ich wady i żadnych korzyści.
Progres - WAŻNE - na sylwetce lub wadze, bo wytrzymałościowy nie jest dla mnie wystarczająco motywujący, bo mogę go osiągnąć przyjemniejszymi metodami.