nicknachwile79
07.08.22, 01:42
...nie mam ochoty wracać do domu z wyjazdu. Najchętniej zostałabym tu, gdzie jestem albo gdzie indziej pojechała. Mąż miał nas odebrać z dworca, parę godz temu napisał, że przeprasza, ale nie da rady być (wracamy w pon rano), weźcie sobie taxi, dacie radę z walizkami. Bo ma parę spraw do załatwienia. Domu też za bardzo nie ogarnial, tak tylko pobieżnie, co można odczytać tak, że przez te dwa tygodnie podłogę umyl max dwa razy (przy dobrym wietrze) , kurze podobnie, o ile w ogole wytarl, w kuchni i łazience pewnie będzie jeden wielki pierdolnik, czyli: powrót i od razu zaiwaniać trzeba w domu.
Mamy rozmawiać co z nami dalej. Mąż obiecał, że pomyśli nad terapia małżeńska, jest do tego sceptycznie nastawiony, ale mówił, że wszystko przemysli, i jak z synem wrócimy z wyjazdu, to pogadamy. Przy czym im bliżej naszego powrotu, tym bardziej jestem pewna, że nie dość, że mąż pewnie nawet przez sekundę o tym nie myślal, to zaczynam mieć wątpliwości, że nam jakakolwiek terapia pomoże.
Syn nie jest małym dzieckiem, to już 14 latek, więc już jest świadomy tego, co się między nami dzieje i chociaż jest za ojcem, to wiem, że atmosfera między nami jego też męczy.
Dlatego szczerze z ręką na sercu prosto z dworca to wolałabym pojechać do kuzynki niż do domu. Zwłaszcza jak przeczytałam wiadomość od meża. Buuu.. Pora chyba zacząć szykować się na życie we dwójkę z synem, bo raczej na uratowanie nas jako małżeństwa szans nie ma.
Marudzę i narzekam, wiem, i wiem też, że ludzie mają prawdziwe dramaty, ale przykro mi jest bardzo.