bakis1
08.10.22, 01:42
Na kanwie Wielkiej Wody.
…
Miałam 17 lat. Mieszkałam w Warszawie. Chodziłam z mamą na Wał Miedzeszyński, woda sięgała wysoko jak nigdy.
Tata koleżanki wkręcił nas na infolinię pomocową dla powodzian i nie tylko. Pierwszy dyżur miał trwać 6 godzin, zeszłam z niego po 12. Dzwonili kierowcy szukający objazdów, a co godzinę przynoszono nam faksem aktualny stan dróg, dzwonili ludzie prosząc o wodę i chleb, dzwonili ludzie z darami dla powodzian, dzwoniła pielęgniarka ze szkoły pytająca się czy ktoś moze przypłynąć do szkoły, bo jest tam duży zapas szczepionek i trzeba ratować przed zalaniem.
….
Wtedy, w czasie kilku dni nauczyłam się więcej niż przez wszystkie klasy szkole. Mapę Polski znałam na wyrywki i aktualne objazdy na zalanych terenach wchodziły do głowy lepiej niż wszystkie lekcje geografii. Po pierwszym dniu znałam kompetencje większości służb i wiedziałam kogo kierować do kogo. Do dziś, odnajduję się w sytuacjach kryzysowych w pracy jak wtedy. Po prostu wchodzę w to.
….
Najbardziej dramatyczne momenty - podawanie ludziom telefonu z danymi na temat ofiar śmiertelnych. Wesołe - starsza pani oferująca powodzianom kotki.
…
Pamiętam, że schodzitam z tych dyżurów jak na haju. Koordynatorzy pytali się przyjedziemy na następna zmianę. Przychodziliśmy. Wszystko na spontanie. Wszystko za darmo. Wszystko prowizorycznie.
A wy? Co robiłyście w 1997 roku?