noc_na_pustyni
03.12.22, 14:28
Jedna z obgadanych z Wami sytuacji wróciła niestety jak bumerag - i jakoś nie jestem tym zaskoczona.
Teściowa, jedzeniowa terrorystka, plus nastolatka w okresie buntu, to mieszanka wybuchowa. Z poprzedniego wątku: stanęło niby ostatecznie na tym, że Wigilia u teściowej, ja mam ugotować jedną potrawę, a nie robić za kuchtę, co początkowo mi próbowano narzucić. OK. Jestem otwarta na róże warianty tego jakże rodzinnego święta. I teraz wkracza moja nastolatka - kategorycznie chce Wigilię w domu! Szloch i łzy... Najwyżej, zostanie sama, ale ona musi w domu. Ręce nam opadły... Wszystkim za wyjątkiem babci, która ochoczo stwierdziła, że święta organizuje dziecko, ona za to zadba o menu. Już miałam wizję, jak "zjeżdża" z siatami, próbuje wywalić mi na stół dodatkowe, doskonale zbędne, potrawy w ilościach hurtowych (jak to już bywało), ale... oświeciło mnie
Niech ona "zjedzie z rana". Niech gotuje, skoro dla niej to warunek sine qua non Wigilii. A ja? Ona przyjedzie, a ja sobie wyjadę (zabierając strój na Wigilię)

Pojadę do miasta, kupię sobie jakiś świąteczny smakołyk, poczytam Hoffmanna, wezmę kąpiel i zrobię maseczkę. I przyjadę do własnego domu na Wigilię, ale jako gość. Tym sposobem:
- nastolatka będzie mieć Wigilię w domu - tak jak chce
- teściowa będzie gotować - tak jak chce (a ja nad nią nie będę stać)
- ja wygram tyle, że będę mieć z głowy przygotowania i nie będę zmuszona siedzieć w Wigilię w bloku przy sztucznej choince
Co sądzicie? Jestem genialna, czy nie?