zychsztanga
03.12.22, 17:44
Na cofnięcie czasu za późno, przeszłości nie zmienię. Związałam się w wieku 30 lat z facetem, rówieśnikiem. Z bardzo biednego, wielodzietnego, rozbitego domu podobnie jak ja. Poza nim nikomu się tam nie wyszło (jeden brat nie żyje - samobójstwo, drugi w więzieniu, trzeci alkoholik na dnie, siostra mopsiara z trójką dzieci każde z innym ojcem). On skończył technikum samochodowe, później politechnikę. Ciężko pracował i dużo się uczył, żeby się wyrwać ze swojego środowiska. Udało mu się. Tym mi zaimponował. Po 2 latach razem urodziła nam się córka, po kolejnych dwóch druga. I od tego czasu jest coraz gorzej. Ciągnie się to już 3 rok. Ciągłe kłótnie, pretensje obu stron, brak bliskości. On mi zarzuca, że za mało w domu się staram, skoro nie pracuję i zajmuję się dziećmi. On nas utrzymuje. Wynajmujemy 4-pokojowe mieszkanie. Umowa jest na mnie, bo on - jak to w tym środowisku - ma minimalną na rękę a kilka razy więcej dostaje pod stołem. Nie korzystamy z żadnej pomocy społecznej, radzimy sobie finansowo dobrze. Ale psychicznie nie wyrabiam. On faktycznie dużo pracuje, po 10-11 godzin, ale żąda ode mnie pełnej obsługi domu, dzieci i jego. Nie wyrabiam tego psychicznie. Kilka razy mu groziłam, że się rozstaniemy. On wtedy mówi, że w ciągu godziny może zniknąć a ja zostanę sama z mieszkaniem, na które mnie nie stać, bez dochodów i bez kwalifikacji (skończyłam administrację, możliwości zawodowe mam bardzo małe). I jak dostanę ostro po d*pie, jak mi się poziom życia mocno obniży, to zrozumiem. Boję się tych jego gróźb. Nie mamy ślubu, on nie ma żadnego majątku ruchomego, wszystko trzyma w walutach obcych na jakiejś wirtualnej karcie typu revolut czy coś takiego. I sama jestem w kropce. Jak napisałam, psychicznie nie daję rady, ale boję się, że finansowo bez niego rady sobie również nie dam. Nie wiem naprawdę co dalej, chyba dopada mnie powoli depresja.