andaba
29.12.22, 20:51
Jako że moje starsze dzieci się wyniosły lub wynoszą się czasowo na Sylwestra pozwoliłam córce, klasa 2 szkoły średniej, zaprosić do siebie kilka osób. Córka zaprosiła towarzystwo, które zna od 10 lat (więc siłą rzeczy my, matki, też się trochę znamy) i już miałam dwa telefony "czy to prawda, czy na pewno pozwalam, czy będzie ktoś w domu, czy będzie ktoś pilnował, bo młode to i głupie". Zaczynam żałować, że się zgodziłam. Tak, prawda, pozwalam, będę, ale pilnować nie będę. Powiedziałam córce, że na alkohol się nie zgadzam i na fajerwerki też nie, ale alkomatem ich sprawdzać nie będę. Wychodzić z nimi na pole, gdy pójdą oglądać sztuczne ognie też nie będę. Nie dlatego, że mi się nie chce, tylko dlatego, że uważam trzymanie prawie 16 i 17-latków (moja jest najmłodsza) za rączki za grubą przesadę.
Serio to normalna procedura umawianie, kontrolowanie takich dużych dzieci?
Mnie się to w głowie nie mieści (przypominam, jakby ktoś nie wiedział, mam starsze dzieci i takich telefonów nie odbierałam, ani ja nie dzwoniłam nigdzie, moje starsze jakoś przeżyły i ich koledzy również).
Nie wiem, czy to brak zaufania, nadopiekuńczość czy co. Komentarz o młodym i głupim w ogóle pomijam, nie powiedziałabym tak o swojej córce do matki jej koleżanki (o tej, o której to było mówione też bym tak nie powiedziała, wzorowa uczennica).
Jeszcze w dodatku ta koleżanka (ta młoda i głupia) ma przyjść z chłopakiem. Chłopak jest jedynym elementem mi (oraz innym) nie znanym. Teraz się zastanawiam, czy matka koleżanki wie w ogóle, że córka sie wybiera ze swoim chłopakiem (bo poza tym jest to wyłącznie koleżeńska impreza, reszta niesparowana).