koralinaxxxx
31.12.22, 17:26
Dramatyczny tytuł, ale szczery - za komentarze "jesteś trollem" albo karcące - dziękuję. Więc od początku, Mam rok temu została zdiagnozowana z demencją typu alzheimerowskiego. Zaczęło się nietypowo - od zmian zachowania, była agresywna do swojego męża (do mnie nie), czasem czegoś zapominała, miała 70 lat jak zaczęłam zauważać, że problem jest. Próbowałam przekonać Ojca i ją do wizyty u lekarza, ale na nic. Rok temu miała lat 71, objawy były już widoczne, coraz więcej zapominała, była jednak jeszcze na tyle na chodzie, że nie szło jej zmusić by poszła do neurologa, w końcu się udało. Na rezonansie wyszły zaawansowane zaniki kory mózgowej - głównie płaty czołowe, skroniowe. Dostała Tiaprid, który pięknie ją uspokoił. Rok temu było naprawdę ok, ale w ciągu roku progres choroby jest PORAŻAJĄCY. Mama nie wie jak ma na imię, nie umie się podpisać (wyrabialiśmy dowód nowy, ma "bez podpisu"), nosi pieluchomajtki, w mieszkaniu 60m sama nie trafia do toalety. Czasem usiądzie i załatwi się sama, częściej zrobi w pieluchę. Nie umie się ubrać, nie umie się umyć, nawet nie umie naśladować ruchów - Tata myje się obok niej, pokazuje, jak umyć twarz - nic z tego. Zaczyna mieć problemy z jedzeniem, jak trzyma widelec cała ręka się trzęsie, neurolog podejrzewa do kompletu Parkinsona. Jestem wykończona, pomagam rodzicom finansowo, mają marne emerytury, wpadam często do domu i pytam ciągle siebie z bezsilności: kiedy ona umrze? Ile jeszcze? To jest katorga i dramat. Nie mamy pieniędzy na opiekunkę czy na dom opieki, to są tysiące złotych, których po prostu nie ma. Zresztą Ojciec by jej nie oddał. Mam wrażenie, że całe moje życie zostało podporządkowane chorobie Matki. Czy ktoś tutaj ma doświadczenie z Alzheimerem i może powiedzieć ile trwało życie od stanu zaawansowanego? Wiem, że ona w końcu się położy i tej jazdy już sobie nie wyobrażam.