czarodziejskagura
05.01.23, 18:04
Mój ojciec. Szukam i nie wiem. Narcyz? Piotruś Pan? Zwykły zakompleksiony dupek z kompleksami? Szukam szuflady, bo potrzebuję jakoś wewnętrznie uporządkować przeszłość, sama nie spotkałam drugiego takiego osobnika, a ciężko uwierzyć, że to jedyny przypadek. A ematki widziały niejedno.
Od dziecka miałam wrażenie, że interesuję go tylko jako eksperyment społeczno-genetyczny. Gdybyłam mała, to bywałam fajna, kiedy wychodziło ze mnie jakieś pozytywne podobieństwo (głównie jakieś tam zdolności). Wspólna zabawa jedynie jako jego podróż sentymentalna - powrót do jego dzieciństwa. Poza tym szorstkość, oschłość, kanciastość, karcenie klapsami, brak cierpliwości. Nie przypominam sobie inicjowania rozmów, wspólnego spędzania czasu, zero bliskości. Bliżej wieku dojrzewania, kiedy wyłaniała się ze mnie bardziej ukształtowana osoba, zaczęło się "nie pyskuj", "dzieci i ryby". Do tego upokarzające ksywki, wyśmiewanie np. pryszczy, zakazy "bo nie", "bo za często sie widujecie z tą koleżanką". Zaczęła się, a może zaczęłam ją zauważać, zazdrość o uwagę matki, kiedy znajdowałyśmy czas dla siebie, odciąganie jej, zagarnianie, najlepiej komentowanie do niej - przy mnie - moich ułomności. Odmawianie mi prawa do prywatności - rozkładanie się z rzeczami w moim pokoju na tydzień, jakieś wyimaginowane hobbystyczne prace, zagarnianie mojej przestrzeni na całe dnie. A miałam już pewnie z 17 lat. Żadnego zainteresowania moją edukacją, nie był nigdy w żadnej szkole, z imprez, już po skończeniu 18 lat (bo odpowiadałam od tego momentu za siebie) wracałam nocami ze znajomymi lub sama, nie przejmował się nigdy, czy wrócę bezpiecznie. Z tego czasu pamiętam jedną wielką złość. Jakies rozżalenie też, ale nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z jakim dupkiem mam do czynienia. Matka była ciepła i chyba jakoś rekompensowała mi kontakty z ojcem. Nie znosiłam go coraz bardziej. Szczególnie, kiedy przechodząc obok mnie siedzącej trącał moją stopę, bo powinnam sama nogę schować, kiedy on idzie. Wzbierała we mnie agresja. Pod koniec liceum nie odzywaliśmy się już praktycznie wcale. Kiedy miałam 20 (!) lat, dał mi w twarz za jakąś bzdurę. Jedyny raz. Miałam wrażenie, że nie poradził sobie z tym, że jestem podmiotem, oddzielnym, dorosłym bytem. Dla matki nie trzasnęłam wtedy drzwiami i nie wyprowadziłam się, bo płakała i błagała. Dziś mam 40 lat. Kontakty świąteczno-okolicznościowe jedynie z powodu matki. Ojciec wychwala mnie do niej, że jestem wspaniała - jak on, oczywiście. Jestem sobie gdzieś tam, jako jego (?) dzieło. Żadnej osobistej relacji ze mną nie ma, bo jej nie zbudował. Pewnie, jak za wszystko, dalej wini za to matkę. Dziadkiem jest także teoretycznym.
Dziś sama mam dzieci i w pale mi się nie mieści taki stosunek do własnej córki. Wszystko wróciło, bo w święta znów dał popis, kiedy na Wigilię do mnie przyszedł z egoistycznej, nieistotnej potrzeby... o godzinę za wcześnie. Byliśmy w szlafrokach. Zacisnęłam zęby... dla matki. Mogłabym go wyrzucić na zbity pysk, ale żal mi jej. Niech ma tę swoją fikcję, cholera. Na rewolucje za późno. Ale następne święta spędzam daleko od nich. Szkoda zdrowia. Ja mam swój dom, rodzinę. Mam jednak wiele żalu do niej za klejenie tej fikcji rodziny latami, kiedy dorastałam. Teraz sobie radzę, ale jej heroiczna obrona patriarchatu odbiła się na mnie. A ojciec nigdy jej nie szanował, utrzymywała go, pełna kompleksów i podporządkowana - a nie zależała od niego ekonomicznie. Z każdej pracy wylatywał. Krykował, wyśmiewał, a sam bez niej umarłby z głodu. W domu zawsze była nerwowa atmosfera, nie było tam bezpiecznego azylu. A przecież bez alkoholu. Od kilkunastu lat matka jest już zupełnie pod jego wpływem. Syndrom sztokholmski.
Jakim k**** cudem założyłam normalną rodzinę, a nastolatki nam mówią, że jesteśmy super rodzicami? Nie wiem.
Podsumowując: znacie takiego drugiego? Żaden ojciec, mąż, provider. Despota, leń, egoista, szukający wad w innych. Żerujący na ofierze, która trafiła mu się jak ślepej kurze ziarno. Zwykle facet ma chociaż w jednej dziedzinie jakiś sukces. Tutaj sukcesem jest wykorzystywana kobieta.