mamkotanagoracymdachu
10.01.23, 09:48
Nie chce mi się zmieniać nicka, bo jak siebie znam, to znów zapomnę sie przelogowac
Moja matka, osoba samotna, 60+, od miesiąca jest przeziębioa / chora, i od miesiąca odmawia pójścia do lekarza, bo przecież weźmie ibuprom, napije się herbaty z miodem i przejdzie. Nie przechodzi. W tym czasie górki i dołki, kilka dni czuje się lepiej, potem znów gorzej. Mimo że prosiłam ją 17 razy, raz nawet przyjechała do nas (mam małego niemowlaka w domu) z pełnobjawowym przeziębieniem, zamnkęłam ją w osobnym pokoju, nafaszerowałam lekami, nagotowałam rosołu na wynos i pojechała do siebie. Ale nie o tym.
W ubiegłym tygodniu pojawił się jej (znienacka! dzień po odwiedzinach u nas, kiedy już znów "była zdrowa") nieznośny ból w gardle, nalot na migdałach i temperatura. No to jakby oczywiste, infekcja bakteryjna. Miałam akurat własną niezrealizowaną receptę na antybiotyk (też ból gardła, ale wylizałam się płukankami), poprosiła mnie o nią, więc jej przesłałam. Receptę (znaczy skan, wiadomo). Tego samego dnia po południu pytam ją - czy wykupiła, jak się czuje. I jeśli nie wykupiła jeszcze, to
może ja podjadę do niej, wykupię tę receptę i przy okazji zrobię zakupy? Zignorowała pytanie.
Dziś się dowiaduję, że jestem najgorszą córką świata, bo napisałam, że
może podjadę (nie napisałam, że "może podjadę" tylko zapytałam, czy "może podjadę?") i CZY MNIE SIĘ WYDAJE, ŻE WYSŁANIE JEJ RECEPTY WYSTARCZY. Rozumiecie, powinnam była się domysleć, że ten brak odpowiedzi, to znaczy, że mam do niej jechać, a nie pytać. Ręce mi opadły.
Czy to ze mną faktycznie jest coś nie tak, czy z nią?