cud_bogini_w_bikini
11.01.23, 07:56
Zainspirował mnie wątek o pomocy "matematycznej".
Początek lat 90. Biologiczka wymyśliła, że w ramach pomocy najsłabszym uczniom połączy ich w pary z najlepszymi z tego przedmiitu. O ile pamięć mnie nie myli, było 5 takich par. Oczywiście mieliśmy się odwiedzać w domach, uczyć i dokumentować wszystko w zeszycie. Biologiczka wymyśliła nawet tabelę z datą ilością godzin, dokładnym opisem co i w jaki sposób było ćwiczone i podpisami rodziców. Miałam niebywałe szczęście, że trafiła mi się w losowaniu fajna rodzina z dziewczynką zapewne z upośledzeniem w stopniu lekkim, ale odwiedzać ją miałam ...w sobotę o 8.00. Serio.
I tak co tydzień, przez całą siódmą klasę. Ci rodzice byli wspaniali, udawali, że nie przeszkadza im cudze dziecko w sobotę o świcie. Ja się frustrowałam od pierwszego spotkania, Kasia uczyć się nie chciała - wg mojej ówczesnej oceny - i wolała oglądać bajki w tym czasie. Najgłupszym elementem tej układanki było "rozliczanie" nas, pomagających, z efektów... Skoro tamci się nie nauczyli, to wina nas, a jakże...
Sama pamiętam zj..ę biologicy na temat mojego wydumanego egoizmu - sama umiem, to widać jestem ehoistyczna j dbam o to, żeby Kaśka nie umiała lepiej ode mnie. Sprawa się rozwiązała w ósmej klasie, bo Kaśka przeszła do szkoły "wyrównawczej" (nie wiem co to za forma, ale była taka jedna u nas w mieście; nie była to specjalna). Straciłam parę, zyskałam.wolne soboty.
Nie wszyscy trafili tak dobrze z domami jak ja. Moja przyjaciółka uczyła chłopca, u którego w sobotni ranek to dopiero kończyła się libacja... I zamiast wysłać tam odpowiednie służby to wysyłało się dziewczynkę, w celu "nauczania".
Długo myślałam, że ten sposób to jakiś nasz lokalny folklor, ale gdzieś tam uslyszałam o podobnych sposobach.
Spotkałyście się z czymś takim? A może wspominacie jakieś inne, "mądre" pomysły?