watercolors
14.01.23, 19:32
Jakiś czas temu podczas rozmowy telefonicznej z moją matką wspomniała ona o jednej dziewczynce 14-letniej, która wpadła w depresje w czasie pandemii, ale rodzice szybko zadziałali, leki i terapia, i dziewczynce się poprawiło. Mówiła o tym z wielką troską, przejęciem w głosie i radością że dziecku pomogło. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że jak ja w wieku 15 lat wpadłam w silną depresję, to usłyszałam od matki że jestem egoistką, że jestem skupiona tylko na sobie, dzieci w afryce mają gorzej, a tak w ogóle to jej tylko wstyd przynoszę bo inni sobie radzą a ja wymyślam problemy.
Podczas innej rozmowy gdy temat zszedł na szkołę, stwierdziła głosem pełnym emocji jak ważne jest żeby dzieci po szkole miały czas dla siebie, na rozwijanie hobby i spotkania z przyjaciółmi. Oczywiście trudno się nie zgodzić, tylko że gdy ja byłam dzieckiem to mój czas miałam spędzić tylko na nauce i zdobywaniu piątek, moje koleżanki były dla niej dużym problemem (bo odciągały mnie od nauki i mogły sprowadzić na złą drogę) więc koleżanek raczej nie miałam. Nauka miała zajmować mój wolny czas i nic nie mogło temu przeszkodzić. Jak już byłam starszą nastolatką i zaczęłam wychodzić z domu po lekcjach, to mnie wtedy matka brzydko wyzywała.
Niedawno wspomniała z wielkim żalem że jakaś sąsiadka bardzo strofuje swojego syna i że to bardzo niedobrze, bo to przecież stres dla dziecka. Mój dom był przemocowy, główne emocje jakie pamiętam z dzieciństwa to wstyd, poczucie winy, lęk, stres i napięcie. Byłam chorobliwie nieśmiała i zamknięta w sobie. Ojciec był raczej nieobecny a jak się pojawiał to było niefajnie, więc od ojca się dystansowałam a z matki zrobiłam swoją bezpieczną przystań, którą za wszelką cenę musiałam utrzymać. O ile zachowanie ojca nie pozostawiało pola do nadinterpretacji, to dopiero grubo po 30-tce zrozumiałam jak bardzo toksyczna była moja relacja z matką, ile w tym było manipulacji, uwikłania, kontroli, zazdrości, uzależniania mnie od niej i wzbudzania we mnie strachu przed światem. Zrozumiałam że byłam jakby jej kukiełką i niestety później te schematy odtwarzałam w dorosłym życiu.
Ja się z tym wszystkim pogodziłam, zaakceptowałam przeszłość i nie lubię do tego wracać. Rozumiem że były inne czasy, brak dostępu do wiedzy i że było jej ciężko. Jestem w stanie utrzymywać z nią kontakt i rozmawiać na neutralne tematy. Ale jak ona zaczyna te swoje wywody, próbuje tworzyć alternatywną rzeczywistość a z siebie robić matkę stulecia, że niby jest taka wspierająca, wyrozumiała i wspaniałomyślna, chociaż wcale taka nie była, to mnie coś normalnie trafia. Czasami słyszę od niej złote rady: Bo ty powinnaś.. (i tu pojawia się coś czego sama nigdy nie zrobiła jako matka, a wręcz była odwrotnością tego).
Zazwyczaj jak zaczyna te swoje wywody to ja przytakuję i kończę rozmowę pod jakimś pretekstem. Ale zawsze po takiej rozmowie czuję mdłości, mam jakiś dysonans poznawczy i zmarnowane pół dnia. Nie rozumiem po co ona to robi. Czy żeby mnie upokorzyć że ona taka dobra i tylko ja byłam beznadziejnym przypadkiem że nie dało się ze mną inaczej? Czy to próba unieważnienia tego przez co przeszłam w dzieciństwie? Nie mogę pojąć tego ogromu zakłamania, tej jej hipokryzji. Ona to wszystko mówi z pełnym przekonania głosem, bez cienia jakiejkolwiek żenady. Czy ona naprawdę wierzy że była taka jaką próbuje siebie teraz przedstawiać? Nie jestem w stanie tego pojąć, nie wiem jak mam to sobie ułożyć w głowie i totalnie nie wiem jak reagować na to jej zakłamanie. Czuję się tym wszystkim upokorzona. Konfrontacja raczej do niczego nie doprowadzi, więc co z tym zrobić żeby mnie to tak nie męczyło?