marusia_ogoniok_102
08.04.23, 12:06
Ematki, oficjalnie nadszedł... albo nie, zacznijmy od anegdoty.
Kiedy jeszcze siedziałam w rekonstrukcjach historycznych, to zdarzyła się taka historia. Wracaliśmy po imprezie, a że kolega nie miał nawigacji w samochodzie, to ja miałam nawigować na telefonie. Telefon pokazał mi, że jest droga przez las. Uczciwie pokazał, że szrutowa, więc jak tam wjechaliśmy, to kazałam jechać koledze dalej. I dalej. Droga powoli znikała, było ciemno jak cholera bo już późny wieczór. Ale ja twardo - jest droga, jest droga, za chwilę będzie asfalt... w końcu kolega stwierdził, że jednak nie, jednak zawraca. Zawracanie zajęło nam pół godziny, bo dookoła był las i trzeba było się gimnastykować żeby nie rąbnąć o drzewo albo nie zaplątać w maliny.
Gdzie byśmy dojechali, gdybyśmy jechali moją drogą? Prawdopodobnie nigdzie, las by nas zatrzymał. Czy zmarnowaliśmy godzinę przez mój upór? No na to wychodzi.
A teraz ematki tak - miało być 50 kilo (158 cm, przypominam), ale nie będzie. Znaczy, moja waga pokazuje, że już mam poniżej, ale, jak się okazało, moja waga się myli o około trzy kilogramy na moją korzyść. Więc mam około 52 kg (i mimo ostrej diety te ostatnie kilogramy spalić się nie chcą). Obwody pospadały mi w sposób niewiarygodny, muszę wymienić całą garderobę - mam wrażenie, że razem z butami. W 2021 ważyłam 73 kilo. W czerwcu 2022, kiedy zaczęłam - 70.
I teraz czemu przerywam - do marca (czyli około 53 na mojej wadze, a pewnie serio około 54-55) było wszystko okej, tak jak pisałam, nie mogłam się na siebie napatrzeć. A potem pojawiła się Zmarszczka(tm) . Zmarszczka jest dalej, doprowadza mnie do szału. Ale od tego momentu było tylko gorzej. Organizm chyba spalił już wszystko, co miał - więc zaczął palić mi twarz. Zapadły mi się policzki, zaczyna być mi widać kości twarzoczaszki, a ta cholerna zmarszczka jest z dnia na dzień głębsza. Zmienił się kształt twarzy - z ładnego owalu zrobił się trójkąt. Pokarało mnie, teraz jak patrzę w lustro to widzę już tylko twarz. Jeszcze miałam nadzieję, że skóra nadgoni, skurczy się, kremami się pomoże... ale chyba jednak nie nadgoni i nie skurczy, więc moje drogie - kończymy imprezę. bo pojechaliśmy o dwa kilo za daleko. Mało że kończymy - staramy się naprawić to, co się zepsuło. Mam tylko nadzieję, że organizm będzie nabierał w takiej kolejności, jak palił, więc naprawi w miarę szybko. A to, że 50 kilo to jeszcze według BMI powinno być dla mnie okej - najwyraźniej nie ma znaczenia.
I tak, chcę to zrobić z głową, więc teraz chyba trzeba by było nabrać masy i ją wyrzeźbić, ale raz - nienawidzę każdej minuty spędzonej na ćwiczeniach, a dwa - zależy mi tak naprawdę tylko na gębie. No więc będę wagi pilnować, ale zwiększamy kalorie - starając się jednak nie skoczyć z teraz na ponad 2000 w ciągu jednego dnia... - i mamy nadzieję na najlepsze.
No, ale czego się nauczyłam przez te 10 miesięcy:
1. Chodzę na siłownię średnio 1,5 raza na tydzień i mimo, że się pocę, to jednak chyba nie przemęczam, więc taki opad to 90% dieta, ruch to 10%. Deficyt kaloryczny to jedyna droga.
2. Od spadku tłuszczu kondycja się nie polepsza - ruchu jak nienawidziłam, tak nienawidzę dalej.
3. Ciało traci obwody proporcjonalnie, ale bywa też tak, że upiera się na jeden punkt, którego nie da się ucelować. Więc, na przykład, w jednym miesiącu stracisz trzy kilo wyłącznie, że tak to ujmę, z tyłka.
4. Od obiadu u mamy co dwa tygodnie się nie grubnie, jeśli poza tym się trzyma.
5. Jeśli zaczynasz zauważać, że coś jest nie tak, to zmodyfikuj cel, a nie brnij dalej z oślim uporem.
Idę po czekoladowe jajka. Wesołego wiosennego jedzenia.