lilia_tygrysia
21.04.23, 21:41
Czytam Was od czasu ciąży, czyli jakieś siedem lat, kiedyś coś tam pisałam, ale za długo nie pisałam i nie mogę się zalogować na stare konto, tak czy owak to było kilka postów.
TL

R nie chcę być z facetem, on nie chce odejść.
Potrzebuję dzisiaj ematkowej mądrości. Sytuacja damsko-męska. Razem ponad 10 lat, dwójka dzieci, bez ślubu, on stabilny, spolegliwy, ja chaotyczna artystka, z głową w chmurach i własną firmą.
Póki nie było dzieci, układało się dobrze. Mnie się wydawało, że ogarniam świat wokół siebie, jemu się wydawało, że może na mnie liczyć. On zaczynał po studiach stabilną pracę, ja rzuciłam się po skończeniu studiów na kolejne wymarzone, potem pierwsze sukcesy, raczej artystyczne niż finansowe. Wtedy dzieliliśmy się wydatkami po połowie, mieszkaliśmy w mieszkaniu należącym do moich rodziców.
Po urodzeniu pierwszego dziecka - kontrola ZUS, potem odmowa wypłaty zasiłku. Byłam na utrzymaniu partnera. Bardzo źle znosiłam finansową zależność, a on bardzo źle znosił, że odpowiedzialność finansowa jest na nim. Sprawa sądowa z ZUS toczy się do dzisiaj, a my w międzyczasie zaliczyliśmy wpadkę. Kupiłam antykoncepcję, ale nie zaczęłam jeszcze brać, on o tym wiedział. Raz nas poniosło i wystarczyło. Była rozmowa o aborcji, ale zdecydowaliśmy się na dziecko. W międzyczasie wróciłam do pracy, bo kocham swoją pracę i potrzebowałam dorosłych aktywności przed drugim porodem. Drugiego macierzyńskiego też nie dostałam. Z drugim dzieckiem próbowałam pracować, żeby mieć jakąś kasę, pomagali trochę rodzice, a kartę partnera wyrzuciłam po tym jak wypomniał mu, że za dużo wydałam w aptece Po moim powrocie do pracy znów rozliczaliśmy się pół na pół, przy czym on zarabia cztery razy więcej. O innym podziale nie było mowy, mimo moich prób rozmowy o tym.
Wiele razy się kłóciliśmy, ostatni rok spędziliśmy w innych miastach, pracował wracając raz na jakiś czas. Mieliśmy się przenieść razem na rok, ale ja się wypisałam w ostatniej chwili, bo związek wisiał na włosku. No i tak od wielu lat jest źle. On przez jakiś czas straszył wyprowadzką, ja zaczęłam chcieć, żeby się wyprowadził. Powiedział, że jak nie zrobię czegośtam to się wyniesie. Nie zrobiłam, powiedziałam, że nie widzę rozwiązania i niech zrobi to, co zapowiedział. Nie wyprowadził się.
Próbowałam się dogadać i naprawiać, ale odwalił akcję, po której nie chciałam go widzieć. Wróciłam z dziećmi później, niż oczekiwał, po zajęciach, nie odbierałam telefonu przez jakiś czas, ale wiedział gdzie i z kim byłam. Zastaliśmy zamknięte drzwi, klucz w środku, a facet udaje, że go nie ma, telefonu nie odbiera. Wpuścił nas po pół godziny. Po tej akcji pojechałam z dziećmi do jego matki na kilka dni.
Wróciłam do jakiejkolwiek rozmowy pod warunkiem, że podejmie terapię. Dałam się zagadać i jakoś funkcjonujemy razem. Ja jestem w terapii, ostatnio z przepracowania otarłam się o depresję. Biorę leki i jest trochę lepiej, ale od faceta słyszę tylko pretensje o to, że nie spełniam jego oczekiwań, że nie kupi że mną większego mieszkania, że nie ogarniam i nie może że mną żyć na poziomie. Tylko, że nie chce się rozstać, bo dzieci. I oczekuje, że będę się dokładać po połowie, mimo, że zarabiam mało a on dużo.
Ja faktycznie nie spełniam jego oczekiwań. Chciałabym się teraz zająć sobą i wyjściem z dołka. W obecnym mieszkaniu mi dobrze. Faktycznie zawalam sprawy zawodowe, podjęłam kilka złych decyzji i nie idzie dobrze, chociaż się zaharowuję. Uczciwie przyznaję, że jest źle, a dostaję pretensje i ciśnienie. Uważam, że osobno byłoby nam lepiej.
Jakieś pomysły, żeby facet się wyprowadził? Rozmawiałam z prawniczką, ale nie byłam w stanie psychicznym wymeldować za plecami i zmienić zamków. Może coś podpowiecie?