pani_pelagia78
22.06.23, 09:58
Na potrzeby wątku próbowałam zalogować się nickiem jednorazowym, ale -jak widać -słabo mi poszło.
Proszę o opinię, bez przypominania mi innego wątku, w którym opisałam swoje słabe zachowanie.
Jestem biurwą w budżetówce, wśród innych biurw.
Pracy sporo, bo mamy niedobory kadrowe, ale nie ma szans zatrudnienie nowych osób źe względów budżetowych. Jakąś nieobecność pracownika powoduje, że obecni mają więcej pracy zastępując go,a petenci denerwują się na leniwe baby, które wtedy pracują siłą rzeczy wolniej.
Jest sobie dajmy na to Bożenka, która od wielu lat próbuję założyć szczęśliwą rodzinę (to ważne dla akcji). Bożenka bywa wrednawa dla współpracowników, ale wszyscy kibicują Bożence, która czuję się pokrzywdzona brakiem najbliższych. Po którejś z kolei prezentacji zdjęć i relacji związkowej tym razem wymarzonego kandydata, Bożenka kupuję zwierzę domowe. Niewychodzące z założenia. Tym razem regularnym raportom podlega zwierzę. Cały dział żyje życiem Pusi. Pusia jednak nadspodziewanie szybko odchodzi z tego świata i tu ... zaczynają się jazdy.
Koleżanka bierze kilka dni wolnego (takiego "lewego", tzn. nie przychodzi, szefową wie, po powrocie wpisuje się na listę obecności, jakby była. Nikt nic, wszyscy współczują straty Pusi. Dni były potrzebne, ponieważ Bożenka załatwiała pochówek Pusi w dość odległym mieście (u nas nie ma). Potem omijała zgrabnie szkolenia i zebrania (bo Pusia, bo wypadały jakieś rocznice i miala zjazd psychizny) i znów pełne zrozumienie zespołu.
A teraz, po niemalże roku, Bożenka pędzi na cmentarz, bo ktoś jej dał cynk, że po burzy są jakieś zniszczenia i trzeba naprawić nagrobek. Oczywiście wolne "lewe". Znķw my pracujemy więcej.
Czy ja, której jako jedynej przeszkadzają takie zachowania i taka tolerancja? Pusia nie była psem ani kotem, rozumiem przywiązanie, ale rocznice nieobecności. Mam ochotę powiedzieć, że ktoś na głowę upadł.