marusia_ogoniok_102
29.07.23, 19:28
Mam rower. Leżał w piwnicy od wielu, wielu lat.
Wyjęłam rower, umyłam, zaprowadziłam do warsztatu na lifting.
W tym momencie życia moje nogi umieją mnie nieść bardzo daleko i w niezłym tempie. I dopiero po dwudziestym piątym-trzydziestym kilometrze marszu zaczynają sugerować, że chyba mnie powaliło.
No to stwierdziłam - chyba nie będzie problemu. Warsztat naprawił, wsiadłam, jedziemy.
Po dwudziestu minutach, nawet niecałych, byłam spocona jak świnia.
Wiecie, ja tym rowerze jeździłam do liceum i kojarzę, że tak zawsze było po zimie - pierwszych kilka razy to był ból. A potem się człowiek "rozjeżdżał". Ale jakoś sądziłam, że skoro teraz te odnóża umieją mnie zanieść do Bochni z Krakowa w czternaście godzin, to im jazda będzie niestraszna.
Pytanie - czy to dlatego, że przy marszu i przy kolarstwie pracują jakieś inne mięśnie, czy to przez inne ruchy, czy czemu tak?