philippa_p
26.09.23, 21:42
Wydaje sie na pozarcie i pewnie poczytam sobie a poczytam

Ale licze na to, ze merytorycznych odpowiedzi bedzie wiecej... Bedzie dlugo.
No wiec chyba wtopilam ze zwiazkiem. Czuje sie strasznie naiwna. Jestesmy razem ponad 3 lata, mamy (mielismy?) zamieszkac oficjalnie razem po nowym roku. W tej chwili mieszkamy to u mnie to u niego, w sumie 7 dni w tygodniu. I to jest "domyslne ustawienie", ze jestesmy razem a czym ten czas wypelniamy, to juz zalezy. Zdarza sie oczywiscie, ze mamy jakies sprawy do zalatwienia itp osobno, ale to pare dni moze na miesiac.
Po pierwsze finansowo. Wylozylam pieniadze na wakacje, bo on mial trudna sytuacje (no mial, sporo niespodziewanych wydatkow). Moglam jechac sama, ale nie chcialam, bo i towarzystwo, i wygodniej i taniej dzielic koszty z nim (teoretycznie, bo ja wykladalam kase, no ale przeciez mial mi oddac). To byl pierwszy wyjazd. Drugi wyjazd zaproponowalam ze mu zafunduje, bo to mnie nosilo wykorzystac ostatni tydzien urlopu, a jego biednego nie stac. On niby protestowal, ale przystal. Sytuacja tymczasem wyglada tak, ze ja mam wieksze dochody, ale on ma wieksze oszczednosci (duuuzo wieksze z tego, co sie orientuje, bo PRZECIEZ OCZYWISCIE szczegolow nie znam). Ale i tak skonczylo sie tym, ze to ja z moich oszczednosci bralam na te wyjazdy, nie on. No nie ma ofiar, jak to sie mowi na tym forum. Chyba?
Umawialismy sie, ze po wakacjach zacznie splacac w ratach. Sierpien minal bez splaty, bo mial taaakie problemy finansowe. Tzn mialby, ale w koncu w praktyce az takich nie mial. Nawet obszedl je, bo sprzedal rzecz X za pewna sume, a kupil rzecz Y za mniej (niewazne co, wazny fakt), wiec nawet po zaplacie kosztow roznych powinna mu zostac jakas nadwyzka.
W koncu zaczelam z nim gadac, ze potrzebuje pieniedzy, bo bede na jesien miala spory wydatek (o czym on wie od ilus miesiecy), i ze byloby dobrze, zeby zaczal splacac. Najpierw sie zgodzil.... po czym zaczelo sie. Biedak nie spi po nocach, bo sie zastanawia, jak mnie splacic. I ze mial taakie koszty ze po prostu nie ma na splate (a powinno mu zostac, bo patrz wyzej, zreszta to bylo w sierpniu, a jest koniec wrzesnia). I ze chyba bedzie musial sprzedac rzecz Y, zeby mnie splacic. (A ta rzecz jest mu do codziennego zycia potrzebna, wiec jedzie po wyrzutach sumienia). Albo wezmie z kasy na jedzenie. W sumie sie zastanawiam, czy on w ogole ma zamiar mnie splacic. Nie, nie mam weksla, ze mu pozyczylam
Po drugie nie uwaza za stosowne omawiac ze mna spraw, ktore mnie dotycza. Po prostu oznajmia, ze to i to sie wydarzy, najczesciej w zwiazku z jego rodzina czy znajomymi (znam i lubie niemal wszystkich). Ktos np przyjedzie do niego wtedy i wtedy, co uzgadniane jest poza moimi placami i bez wzgledu na to, czy ja bede wtedy mogla byc czy nie. Najwyzej zostane u siebie przeciez, co mi juz pare razy powiedzial. W sumie mam wrazenie, ze chyba nawet lepiej, jesli mnie nie bedzie? Nie powiem, zebym sie czula mile widziana. Ani zebym czula, ze on chce mnie wprowadzic w swoja rodzine. W tym roku byla kumulacja takich sytuacji. KIedy z nim rozmawialam na ten temat, W KONCU powiedzial, ze postara sie o tym myslec. No, juz sie czuje uspokojona. W innych sytuacjach tez to sie przejawia, on mi mowi, co bedzie i oczekuje chyba, ze ja sie dostosuje. Kiedy okazuje sie, ze mam inna wizje, jestem ta ZLA, co robi zadyme o nic.
Nie wiem, jak on sobie wyobraza dalsze bycie i zamieszkanie razem, bo mi opadlo wszystko. Jak jestesmy sami, bez perspektywy towarzystwa jego rodziny i znajomych, to jest to rany przyloz (a potem krzycz hehe). Dba, nosi, donosi itp. Ale na pustyni czy ksiezycu nie mieszkamy, zawsze bedzie ktos, z kim bedzie sie liczyl bardziej niz ze mna.
Jak wy to widzicie? Jak z tego wybrnac, jest szansa czy walizki za drzwi? Mam ochote zerwac, ale jesli to zrobie teraz, to pewnie tez pozegnam sie z forsa... Czuje sie fatalnie