anna911e
01.10.23, 11:22
Pokłóciłam się z facetem, a po ochłonięciu czuję, że on ma jednak rację. Mam duże problemy ze swoją 15-latką. Wagaruje, popala, pije, jest w podejrzanym towarzystwie. Raz powtarzała klasę, z roku na rok jest coraz gorzej. Terapia, zakazy, nagrody nie pomagają. Doszło do tego, że moja matka (jej babcia) nie chce mieć z nią nic wspólnego, bo kilka razy bardzo wulgarnie napyskowała jej. Jestem z nią całkowicie sama. Ojca nie ma od 1 roku życia i akurat bardzo dobrze, bo to był mój życiowy błąd. Od 2 lat spotykam się z facetem. Nie mieszkamy razem oczywiście, ale regularnie się widujemy. On był świadkiem przemiany a raczej staczania się mojej córki. Współczuje mi, ale uważa, że moje dziecko to moja odpowiedzialność i tylko moja, a on nie ma zamiaru palcem kiwnąć w tej sprawie. Przy kolejnej rozmowie o tym się wściekłam i powiedziałam mu, że akurat on ma szczęście, bo jego zeszłoroczny maturzysta ma oboje rodziców (facet jest od 4 lat rozwiedziony, ale z częstymi i dobrymi kontaktami z dzieckiem i sympatią byłej żony) i w ogóle dobry układ. Syty nie zrozumie głodnego. I w ogóle jak mamy się spotykać na seks i jak jest miło i fajnie, to po co mi taki układ. Na co on się obruszył i wyszedł dając do zrozumienia, że oczekuje solidnych przeprosin. Wytrwałam tydzień i po przeanalizowaniu sytuacji dochodzę do wniosku, że ma rację. Jego dziecko to jego sprawa, a moje to moja i tyle. Czy może jednak nie i potencjalni partnerzy - a my zakładaliśmy, że po usamodzielnieniu się mojej córki zamieszkamy razem - powinni na tym etapie brać jakąś odpowiedzialność za dzieci tego drugiego?