tatadwochchlopakow
30.07.08, 10:13
tkwię w toksycznym związku. tkwię bo mam dwóch wspaniałych synów i
dla nich chcę być. Mam 33 lata, wspaniałe dzieci, dobrą pracę i
czuję ze się wypalam przez ten związek. Żyję w spokoju od ciszy po
kłótni do kolejnej kłótni, od kolejnego przytyku do kolejnej
pretensji itd, itd... dużo by pisać, ale nie o to mi chodzi.
Najchętniej zostawiłbym to w diabły i wyjechał na drugi koniec
Polski, ale nie mam odwagi i siły aby zostawić dzieci - to one
utrzymują mnie w normalności i na miejscu, one są słońcem mojego
każdego dnia. Wewnętrznie żyję w skrajnościach od euforii do
zupełnego przygnębienia i braku sensu istnienia.
Żyję w tym związku 10 lat, nie ma mowy o przemocy fizycznej ale
jest "ciężka" atmosfera wprowadzona przez żonę, najgorsze jest to że
dzieci są tego świadkiem i ma to na nie wpływ.
Wiadomo, zawsze wina jest po obydwu stronach i ja staram się
postawić w sytuacji żony, ale nie mogę zrozumieć jak można być tak
wrednym, zawistnym i bezwzględnym człowiekiem deklarując z drugiej
strony miłość do tak traktowanej osoby; uważać się za nieomylną i
bezbłędną osobę, "widzącą drzazgę u innych, nie dostrzegając belki
we wełasnym oku". Na co dzień pomagam żonie w codziennych
obowiązkach, staram się aby praca była jak najlepiej wykonana, aby
odciążyć ją po ciężkim dniu z dziećmi, ale wydaje się że i to za
mało.
Każdy powrót do domu jest jak ... spotkanie z nieznanym.
Żona uważa że wszystko jest ok, tylko ja nie potrafię sie
przystosować, a ona nie pozwoli sobie wejść na głowę. Z natury
jestem łagodnym i ugodowym człowiekm, ona wręcz przeciwnie.
Problem jest jeszcze taki iż jestem wierzący i nijak ma się myśl
ewentualnego rozwodu z moim wewnętrzym sumieniem katolika (?) czy
aby sie uwolnic muszę przekreślić wszystkie najważniejsze dla mnie
wartości - rodzina i Bóg?
Może znajdzie się ktoś kto żyje (żył) w podobnym związku?
Post skierowany wyłącznie do panów.