gvalchca
15.12.19, 12:44
Córa lat 6. NIgdy nie była "radosnym słoneczkiem", ale ostatnio chyba mi już kończy się cierpliwość do jej pesymizmu. Jest fajnym, mądrym, wygadanym dzieciakiem, ale bardzo często włącza jej się "tryb czarnej dziury", kiedy to skupia się na niemiłych rzeczach w życiu i marudzi na wszystko i wszystkich.
Banalny (ale codzienny) przykład: oglądaliśmy wczoraj całą rodziną film (co dla naszych dzieci jest na tym etapie raczej wyjątkową okazją, dopiero niedawno dorośli do jakichkolwiek filmów familijnych). Film, jak to film, trochę "strasznych" momentów, ale 90% czasu dzieci serdecznie się śmieją. Siadamy potem do kolacji, córa jak na zamówienie robi udręczoną minę i zaczyna rozmowę od "A wiecie, dlaczego ja nie lubię filmów?" i zaczyna swoją litanię. Swoją drogą, to jest ulubiony początek rozmów: a wiecie dlaczego nie lubię jeść śniadania, chodzić do zerówki, wychodzić na dwór, oglądać "Bolka i Lolka".... Cierpliwie wysłuchałam jej punktu widzenia, okazałam zrozumienie i delikatnie przypomniałam, że przecież było dużo wesołych momentów i miałam wrażenie, że dobrze się bawili(śmy), co spotkało się z natychmiastowym zakrzyczeniem, że nie, było okropnie, to, że się śmiała, to jeszcze nie znaczy, że lubi itd. Ok, rozumiem, kiwam głową i zmieniam temat na kolację. Kolacja też niedobra, ona wcale tego nie lubi i nigdy nie lubiła. To, że jadła to wczoraj, to jeszcze nic nie znaczy.
Podobnie jest z postrzeganiem siebie i swoich sukcesów - gdy próbuję zagaić "ooo, widzę, że udało Ci się (samodzielnie złożyć origami, przeczytać dwa wyrazy pod rząd itp.)" natychmiast przychodzi tupanie i przekonywanie mnie, że nie, wcale jej się nie udało, bo ona nie umie i nie lubi i jeśli przypadkiem wyszło, to tylko dlatego, że ktoś inny miał w tym udział.
Inny przykład - gramy w grę rodzinną, gdzie odpowiada się na różne pytania o sobie/członkach rodziny i córa dostaje pytanie: "opowiedz innym graczom o walce (być może metaforycznej) którą wygrałaś". Twierdzi, że nigdy nie wygrała żadnej walki. Tłumaczę, że chodzi o metaforę, więc może być gra planszowa, albo jakiś problem, który rozwiązała i podpowiadam - w zeszłym tygodniu udało Ci się coś trudnego. Nie, to nie była żadna wygrana, bo ona nie wygrywa i tyle. No ale w planszówkę wygrałaś. Tak, ALE brat wygrał następnego dnia (to, że ona trzy dni wcześniej, już nie pamięta).
Próbowałam "podręcznikowo" potakiwać ze współczuciem, przytulać i mówić, że rozumiem, że jej ciężko, ale mam wrażenie, że tylko się nakręca w swoim czarnowidztwie. Gdy próbuję delikatnie przekierować rozmowę na zasadzie "zdarzają się rzeczy niemiłe, ale też miłe", natychmiast się denerwuje.
Słuchanie tego jest dla mnie bardzo męczące. Staram się być empatyczna, ale jak słyszę znowu "a wiesz, dlaczego ja nie lubię..." to stać mnie w najlepszym wypadku na ciężkie westchnienie. Mam wrażenie, że to się stało jej sposobem komunikacji i bardzo nie chce z niego zrezygnować, ale nie wydaje mi się to dobrą strategią na resztę życia...
Czy ktoś miał podobny problem? Jak pomóc dziecku (lub chociaż sobie)?