margotka28
10.09.08, 09:16
Opiszę Wam sytuację, która miała miejsce w przedszkolu u moich
dzieci.
W poniedziałek mąż odbierał bliźniaki. Jeden z nich ubrany był w
krótkie spodenki i jakąś rozwleczoną koszulkę z krótkim rękawkiem.
Mąz zapytał się dlaczego ma na sobie taki strój. Syn odpowiedział,
że się zesikał i trzeba go było przebrać. Hmm... krótkie dochodzenie
wykazało, żesyn będąc na placu zabaw poprosił panią, żeby mu
pozwoliła iść do ubikacji. Pani się nie zgodziła. Za chwilkę
poprosił raz jeszcze - pani się nie zgodziła. Za trzecim podejściem
łaskawie wyraziła zgodę. No ale syn już do ubikacji nie zdążył i
zesikał się w majtki. Mąż po wysłuchaniu tej opowieści poszedł do
owej pani i zapytał jak było. Potwierdziła, że tak jak opisał to syn
i próbowała przepraszać i się tłumaczyć. Swoją odmowną decyzję (co
do pójścia do ubikacji) wyjaśniła następująco: bo dzieci kłamią, że
chcą do wc i latają po przedszkolu. Mąż się uniósł. Nawrzeszczał na
panią przy innych rodzicach. Zrobił to dość brutalnie, bo go
poniosło. W związku z tą sytuacją boję się, że pani odbije sobie
zachowanie męża na naszych dzieciach. Dodam również, że moje dzieci
za nią nie przepadają, ona za nimi najwidoczniej też, bo po 2 latach
nie wie, który jak ma na imię.
Wczoraj za to znów wydarzenie. Dostaję telefon z przedszkola, że mam
natychmiast przyjechać, bo drugi syn miał wypadek i być może ma
złamane żebro. Pojechałam. Okazało się, że podczas wstawania od
stolika syn przewrócił się na niezasunięte krzesło. Jakoś
niefortunnie upadł i stłukł sobie bok. Zrobił się siniak, ale żebra
całe. Pani przeprosiła, że nie dopilnowała. Co na to ja?
Zrozumiałam, nie można przecież mieć oczu naokoło głowy. Wypadki się
zdarzają, a mój syn trochę nieostrożny jest. To drugie zdarzenie
miało miejsce na dyżurze drugiej pani.
Konkluzja moja jest taka: nie każdy się nadaje, aby wykonywać zawód
nauczycielki. Jedna nauczycielka wykazała się (moim zdaniem) dużą
dozą empatii i kompetencji, druga za to totalnie olewa swój zawód.
A co wy na to?