snappytom
10.08.09, 15:36
O amerykańskim systemie zdrowotnym
Pawel Lepkowski
Naczelnym hasłem kampanii wyborczej Baracka H. Obamy była ,,zmiana”.
Zmienić się miało wszystko co ,,złe” w życiu Ameryki, poczynając od
zakończenia wojny w Iraku aż po reformę służby zdrowia. Od początku
swojej prezydentury Barack H. Obama przynosi jedynie rozczarowanie
swoim wyborcom. Tak zapewne stanie się także z reformą służby
zdrowia, która zanim powstała ma wszelkie kwalifikacje do upadku.
Dom, samochód, jacht, podróż dookoła świata lub …dziecko!
Pewna moja znajoma urodziła dziecko w jednym ze szpitali w stanie
New Jersey. Do szpitala dojechała własnym samochodem, na salę
porodową została wwieziona niemal w momencie porodu, dziecko
urodziło się zdrowe po pięciu minutach. Następnego dnia popołudniu
szczęśliwa mama wróciła z dzieckiem do domu. Udział szpitala w
porodzie był żaden. Instytucja ta posłużyła w zasadzie przez
półtorej doby jako hotel dla zdrowego dziecka i zdrowej matki.
Opłacony kilkoma tysiącami dolarów lekarz nie zdążył dojechać do
szpitala na czas, więc poród trwający około pięciu minut odebrał
lekarz dyżurny. Wszystko byłoby piękne jak w hollywoodzkiej szmirze,
gdyby nie drobny problem, że młoda mama – jak miliony innych
Amerykanek – nie miała żadnego ubezpieczenia lekarskiego.
Trudno się więc dziwić jej rozpaczy, kiedy miesiąc później znalazła
w swojej skrzynce pocztowej rachunek opiewający na kwotę 38 tysięcy
dolarów. Całkowity realny koszt pobytu przez półtorej doby w
szpitalu, licząc cztery posiłki i ubranko dla dziecka kosztował
szpital być może około 200 dolarów. Naturalny i szybki poród nie
wymagał użycia drogich lekarstw. Udział lekarza i pielęgniarek w tym
porodzie był raczej symboliczny. Za taki wzorcowy poród młodzi
rodzice muszą zapłacić tyle, ile za nowy, bardzo dobry samochód.
Dlatego wiele par decyduje się na urodzenie dziecka w domu w asyście
akuszerki (wcale nie taniej). Co zrobić jednak, kiedy ciąża jest
zagrożona i wymaga wielomiesięcznej kontroli szpitalnej?
Koszty pobytu w szpitalu często przekraczają milion dolarów. Na
początku 2009 roku telewizja PBS
wyemitowała program z dokumentalnej serii „Frontline”
przedstawiający dramatyczną sytuację milionów Amerykanów, którzy
zbankrutowali z powodu rachunków szpitalnych. Program przedstawiał
między innymi przykład Melindy Williams – żony jednego z kierowników
firmy Microsoft – Marka Williamsa. W połowie drugiego trymestru
ciąży odkryto u niej szczególne zagrożenie płodu. Kobieta spędziła
kilka tygodni w Swedish Hospital of Seattle. Dziecko urodziło się
dziewięć tygodni przed terminem i wymagało stałej hospitalizacji.
Nikt nie zaprzeczy, że opieka medyczna, jaką zapewniał Szwedzki
Szpital w Seattle była na najwyższym możliwym poziomie.
Rachunek za pobyt w tym szpitalu był także największy, jaki można
sobie wyobrazić na świecie. Podliczywszy wszystkie możliwe usługi,
przekraczał on kwotę miliona dolarów. Państwo Williams mieli jednak
szczęście. Mark był zatrudniony w firmie Microsoft, która wszystkim
swoim pracownikom opłaca 100 % rodzinnego ubezpieczenia medycznego.
Pytanie jednak, ilu jest takich Marków, mających szczęście pracować
dla tak hojnej firmy jak Microsoft.
Health system sucks – Służba zdrowia jest do….
Microsoft zatrudnia 55 tysięcy pracowników. Najczęściej młodych,
wykształconych i dbających o zdrowie ludzi, którzy rzadko korzystają
z dobrodziejstw ich korporacyjnego systemu ubezpieczenia
zdrowotnego. Ale Microsoft to gigant, który może sobie pozwolić
nawet na pracownicze wycieczki na księżyc. Tymczasem w USA istnieją
miliony małych firm (do ich zakładania namawiają politycy), które
muszą podpisywać umowy z małymi, złodziejskimi, lokalnymi
towarzystwami ubezpieczeniowymi. Oto znany przypadek Kaiser Family
Foundation – firmy kalifornijskiej, zatrudniającej 120 osób. Jej
szef dr Drew Altman do dzisiaj wspomina przerażenie pracowników na
zebraniu, podczas którego ogłosił, że jedna z koleżanek została
zabrana do szpitala, ponieważ wykryto u niej szczególnie zagrożoną
ciążę, wymagającą natychmiastowej, wielotygodniowej i
specjalistycznej hospitalizacji. Firma wielkości Kaiser Family
Foundation ma prawnie zastrzeżony obowiązek wykupienia ubezpieczenia
korporacyjnego dla pracowników.
Ale wolny rynek to wolny rynek. Koszta idą w rzeczywistości z
kieszeni całej załogi zakładu pracy. Wydatek kilku milionów dolarów
za rachunki pracownicy, która urodziła dwójkę wcześniaków o mało nie
doprowadził fundacji na skraj bankructwa. Pobyt jednej pracownicy w
szpitalu pociągnął za sobą konieczność wymówienia kilkunastu innym
pracownikom. Co ciekawe, wysokość składki miesięcznej, jaką ta
fundacja płaci ubezpieczycielowi wzrosła nagle o 78%. Zgodnie z
prawem stanu Kalifornia firma ubezpieczeniowa odmówiła
przedstawienia powodów tak gwałtownej podwyżki składki.
Nie jest to prawo wolnego rynku obowiązujące w rozwiniętym kraju. To
bezhołowie czarnej Afryki. Na mapie Ameryki jedynym miejscem, gdzie
istnieje stanowe ubezpieczenie medyczne jest stan Alaska. Ale jakość
usług medycznych jest tam wprost proporcjonalna do gęstości
zaludnienia.
,,Szukam pracy nisko-płatnej, ale z ubezpieczeniem zdrowotnym”
Niezależnie od kryzysu finansów publicznych, spadku wartości dolara
czy faktu, że kilku czerwonych pajaców ogłosiło przed kamerami, że
rezygnują z dolara jako waluty rozliczeń międzynarodowych – Stany
Zjednoczone są najbogatszym krajem świata. Tymczasem jego obywatele –
statystycznie najzamożniejsi ludzie na świecie – mają system opieki
zdrowotnej rodem z trzeciego świata. Ameryka ma najlepsze zaplecze
medyczne i jest liderem w innowacjach leczniczych, ale Amerykanie
nie mają do nich dostępu, jak kiedyś obywatele PRL nie mieli do
towarów w Pewexie. Setki tysięcy ludzi w USA odkłada wykonanie
prostych zabiegów chirurgicznych ze względu na ich bajońskie koszty.
Około 100 milionów Amerykanów ma korporacyjne ubezpieczenie
zdrowotne. Nie wszyscy pracodawcy są jednak tak hojni jak Microsoft.
Większość firm ubezpiecza pracowników do określonej kwoty. Bardzo
często wszystkie koszty poniżej określonej sumy (wziętej najczęściej
z sufi tu, np. 7500 dolarów) płaci osoba ubezpieczona. W większości
przypadków pracodawca odbiera sobie dużą część z wynagrodzenia
pracowników na pokrycie kosztów składki ubezpieczeniowej.
Wiele korporacji ma podpisane umowy z małymi firmami
ubezpieczeniowymi, zapewniającymi jedynie podstawową opiekę
medyczną, najczęściej zawężoną do ,,spotkania” z lekarzem
internistą. Wyobraźmy sobie sytuację, że raz w tygodniu otrzymujemy
czek na kwotę 1200 $ zmniejszoną o 400 $ z tytułu ubezpieczenia
zdrowotnego, a kiedy zachorujemy ubezpieczenie pokrywa jedynie dwa
pierwsze dni naszego pobytu w szpitalu. Nikt nas stamtąd nie
wyrzuci, będziemy traktowani nadal tak samo jak inni pacjenci,
ponieważ tak nakazuje prawo federalne – America’s Affordable Health
Choices Act lub inne odpowiednie przepisy prawne, jednak rachunek za
ponadnormatywne przekroczenie ubezpieczenia zapłacimy z własnej
kieszeni.
Ale i tak nie można narzekać na taką sytuację, ponieważ indywidualne
ubezpieczenie medyczne jest nieporównywalnie droższe i wymaga
idealnego, wręcz olimpijskiego stanu zdrowia kandydata. Wiele osób w
USA nie ma szans na zakwalifikowanie się do prywatnego
ubezpieczenia, więc pierwszym kryterium przy wyborze pracy jest
dobre korporacyjne ubezpieczenie zdrowotne. Ambicje, wymiar urlopu i
zarobki są często drugorzędne.
Błędne koło
Jeżeli w Ameryce nie jesteś ubezpieczony zdrowotnie, wcześniej czy
później grozi ci bankructwo. Dlatego nie mając ubezpieczenia,
bardziej opłaca się być biednym niż bogatym, bo jak przydarzy się
choroba, szpital będzie musiał cię przyjąć na