kasia_p45
29.01.09, 23:12
Lato – 2008
Nie wiem czy da się to ogarnąć w jedna całość. Będzie To raczej
chaotyczny opis mojej (naszej) wyprawy do Egiptu. Jakoś nigdy mnie
tam nie ciągnęło. I To jeszcze w środku lata…
Jakimś jednak cudem padło na Egipt. Zaczęłam coraz bardziej
przyglądać się temu pomysłowi. Wertowałam Internet, czytałam fora i
opnie. Padło na Serenity Makadi ze ScanHoliday..
Stałam się upierdliwa i wręcz uciążliwa na tym forum… wielu mnie
wręcz znienawidziło.
Zadawałam setki pytań… powtarzałam się… wierciłam dziury w brzuchu,
każdemu kto się nawinął..
Ale opłaciło się!..Uzbrojona w całą tę wiedzę ruszamy na podbój
Egiptu… I to w samym środku lata.!
Piątek
Późne popołudnie. Jedziemy do Poznania skąd nastąpi nasz wylot.
Wszystko przebiega zgodnie z planem, bez żadnych niespodzianek….
Wylot troszkę się opóźnił… ale to było bez znaczenia )
Startujemy. Jest godzina po 23-ej. Samolot linii AMC Airlines
wypełniony po brzegi turystami odrywa się od ziemi. Lot przebiega
bez zakłóceń. Na monitorkach śledzimy trasę lotu…
Po kilku godzinach zbliżamy się do wybrzeży Afryki. Jest noc.
Po głowie krąży mi mnóstwo myśli… jak to będzie???
W końcu lądujemy w Hurghadzie.. jest coś ok. 4 nad ranem czasu
egipskiego.
Ciekawa byłam pierwszego zetknięcia z tym lądem, pierwszego wdechu
afrykańskiego powietrza… Czy będzie tak jak opisywali inni… jak
czytałam w książkach czy oglądałam w TV..???
Stało się… wszystko dokładnie tak samo a jednocześnie zupełnie
inaczej. Pomimo tego, że jeszcze jest noc jest bardzo ciepło..ale
nie gorąco… jednak bardzo przyjemnie )
W tym momencie zaczęło wszystko dziać się bardzo szybko.. Jedziemy
jakimś autobusem do hali przylotów. Jeszcze nie zdążyliśmy się
zorientować w sytuacji a już nas wołają pokazując tabliczkę wspólną
dla TUI i ScanHoliday. Zdążyłam tylko zauważyć, że wszyscy tubylcy
byli bardzo uśmiechnięci co wręcz i nam się udzieliło. Przeprawa
przez lotnisko była tak błyskawiczna, że nie zauważyłam kiedy już
siedzieliśmy w busiku, który miał nas zawieźć do celu naszej
podróży. Jeszcze przedstawiciel naszego biura tłumaczył nam co i
jak…, że ładnie nas tam kierowca zawiezie a w ciągu dnia, przed
południem będzie spotkanie z rezydentem, który już nas dalej
poinformuje o wszystkim…
Muszę tu tylko dodać, że w owym busiku było nas tylko troje (czyli
ja, mój mąż i syn) no i kierowca Arab, który miał nas dowieźć w tę
jeszcze noc do hotelu. Do Serenity..
Nie powiem… mieliśmy małego pietra… ale cóż „raz kosie śmierć”..
Pan kierowca spisał się na medal. Całych i zdrowych zawiózł nas na
miejsce (a jechaliśmy jakieś 40 minut). . oczywiście nie obyło się
bez bakszyszu….
Nie zdążyliśmy się obejrzeć a już obsługa hotelowa zajęła się naszym
bagażem. Zameldowanie trwało błyskawicznie i już prowadzą nas do
naszego pokoju. Cały czas jest jeszcze ciemno na dworze wiec nie
możemy zobaczyć w całej okazałości naszego ośrodka. Co mnie uderzyło
w pierwszym momencie… to trochę dziwny zapach powietrza. Maiłam
wrażenie jakbym znalazła się na łące… raczej na pastwisku, na którym
pasły się krowy. Ale to wrażenie trwało tylko przez może pierwszy
dzień pobytu. A spowodowane było tym (przynajmniej tak mi się
wydaje), że codziennie bardzo obficie była podlewana sztucznie
nasadzona tam trawa….
Sobota
Wreszcie w pokoju. Bagaże też już są… przytachane przez kogoś z
obsługi hotelowej… Zaczyna świtać… Zabawne… w ciągu pół godziny robi
się całkowicie widno i nawet widać słonce…
Doprowadzamy się do ładu i składu. ..Wypadałoby coś zjeść? W końcu
to już ranek. Tak więc idziemy na podbój hotelu… a właściwie
hotelowej restauracji. Chyba dadzą nam jeść? Nie mamy jeszcze
hotelowych opasek…. Ale bez problemu… nikt nawet na to nie zwracał
uwagi.
Spotkanie z rezydentką. Wszystko o umówionej godzinie. Osoba bardzo
kompetentna i rzeczowa. Dostajemy rozpiskę z fakultetami, numer
telefonu i na tym się kończy nasze spotkanie. Teraz już będziemy
kontaktować się tylko przez telefon…
Nasz pokój jest dość duży i bardzo przyjemny. Usytuowany w część
głównej hotelu na drugim piętrze. Mamy piękny widok na cały ośrodek
i oczywiście na Morze Czerwone
Część Główna hotelu jest położona nieco wyżej, jakby na lekkim
wzniesieniu, także idąc w kierunku morza jest lekko „z górki”.
Pierwszy dzień pamiętam jak przez mgłę. Przyjechaliśmy nad ranem i w
ogóle nie spaliśmy. Spędziliśmy go na zwiedzaniu hotelu… itd.
Niedziela
Po dobrze przespanej nocy w bardzo wygodnych i wielkich łóżkach
postanawiamy zaplanować sobie nasz dwutygodniowy pobyt. Do wyboru
mamy sporo propozycji zostawionych przez rezydentkę.
Najpierw postanawiamy pojechać do Hurghady hotelowym autobusem aby
się rozejrzeć, kupić egipski starter do telefonu komórkowego…. I
połazić po mieście. Ponieważ przed wyjazdem na forum przeczytałam
jak ktoś podał dokładny opis jak i gdzie kupić sobie taki starter
więc postanawiam wykorzystać tą wiedzę w praktyce. I rzeczywiście
wszystko odbyło się zgodnie z opisem.
Hotelowy autobus zawiózł nas do centrum miasta. Naprzeciwko KFC miał
być salon Vodafone. Był i owszem Poszliśmy tam. Miał być tam
gościu, który najpierw daje numerki… był Potem jak twój numerek
wyświetli się na stanowisku obsługi należało tam podejść i załatwić
sprawę. Dobrze, że mój syn świetnie gada po angielsku. Tak więc
kupiliśmy starter. Pan nam go ładnie załadował do telefonu… później
zasilił nam numer za 200 egipskich funtów i już mogliśmy wydzwaniać
po całym Egiptowie no i do Polski też rzecz jasna
I co śmieszne w tym wszystkim to to, że do tego numeru nie było kodu
pin. Można było wyłączyć i włączyć telefon bez użycia pinu..
Jakieś trzy godziny łaziliśmy po Hurghadzie. Pomimo, że miasto
sprawiało wrażenie jakby wyrosło z gruzowiska czy wysypiska śmieci
miało coś w sobie co urzekało.. Sprawiali to chyba żyjący tam
ludzie. Wszędzie było ich pełno. Nigdzie się nie spieszyli.
Samochody jeździły jak szalone. Co chwile odzywały się klaksony. W
ogóle panowała tam bardzo fajna i wesoła atmosfera. Ruch i gwar. A
do tego było tak cieplutko… nawet jak zapadał zmierzch. Na dzień
dobry kupiliśmy fajny papirus, flakon perfum… i jakieś tam
duperele.. pewnie przepłaciliśmy… ale za to jaką mieliśmy radochę
trochę się targując )
Ponieważ już mieliśmy egipski telefon postanowiliśmy poumawiać się z
rezydentką na jakieś fakultety. Następnego dnia zaplanowaliśmy sobie
wyprawę statkiem po morzu. Krótki telefon i jesteśmy umówieni na
poniedziałek, na wyprawę
Poniedziałek
Nie muszę chyba nikogo przekonywać jak gorąco jest w Egipcie w
środku lata. No było jakieś 50 stopni Celcjusza, lekki wiaterek od
morza…. wilgotność prawie zerowa więc było całkiem znośnie )
W Polsce pewnie już bym się stopiła w takim upale. A tam wręcz
przeciwnie, jakoś mi to odpowiadało i czułam się całkiem dobrze. Tym
bardziej, że pół dnia można było nie wychodzić z basenów lub morza…
jak kto wolał. I to słońce… nastrajało człowieka bardzo
optymistycznie
W południe umówieni byliśmy na morską wyprawę statkiem. O umówionej
godzinie podjechał po nas pod hotel taki mini busik z przystojnym
przewodnikiem Arabem w środku. Na szczęście mówił całkiem dobrze po
polsku więc można było sobie porozmawiać . Po drodze do portu w
Hurghadzie zwinęliśmy kilku innych uczestników naszej wycieczki z
innych hoteli.. Tak, że było nas więcej i od razu zrobiło się
weselej. Dojechaliśmy do portu gdzie dołączyła do nas jeszcze jedna
grupka turystów z za wschodniej granicy. Tak więc w tym doborowym
towarzystwie wsiedliśmy na statek. Rozpoczął się nasz kil