privus
09.10.15, 13:47
Po dwóch latach ich rządów, perturbacje i niedomówienia po ich obiecanym "wspaniałym" Egipcie czy Gabonie trwają do dzisiaj. Obiecane 3 mln mieszkań jest nadal tak realne, jak grudniowe oglądanie zorzy polarnej. Są też duże szanse na to, że jak już przejedliśmy bezsensownie ok. 8 bln złotych w ciągu ostatnich 25 lat w "radosnym reformowaniu" gospodarki, do roku 2020 możemy w tym przedwyborczym wybuchu obiecanek puścić w gwizdek lokomotywy parowej kolejne 14 bln. Jeśli dołożymy do tego przemilczany i nieuchronnie zbliżający się kryzys energetyczny (a chyba nie tylko energetyczny), zaczynam niepewnie spoglądać już na rok przyszły a nie tylko 2020. Nie chcę być czarnym krukiem, ale zajmowanie się dwóch największych ugrupowań politycznych jedynie obiecankami przedwyborczymi a nie realnym programem gospodarczym przygotowanym na oczekujące wyzwania, nie sieje optymizmem. Ta obiecywana stawka 12-15 zł za godzinę pracy jest wielką kaczą ściemą, na którą w ferworze walki przedwyborczej dała się nabrać Pani Premier Ewa Kopacz. W samej nieustannie rozrastającej się administracji państwowej i samorządowej, najniższa płaca po przeliczeniu będzie musiała kształtować się na poziomie ok. 2.400,- zł. Jakie skutki przyniesie przeliczenie płac w umowach cywilno prawnych, tego chyba nie da się realnie oszacować. Kto zrekompensuje przedsiębiorstwom nieuchronny wzrost kosztów, jak nie ceny rynkowe? Czy wzrost cen zrekompensuje wzrost płac? Obawiam się, że jedynym beneficjentem tych obiecanek może być tylko budżet państwa zasilany w ten sposób zwiększonym wpływem podatków, który będzie musiał finansować swoje wydatki w zupełnie nowych warunkach rynkowych. Komu potrzebna jest taka operacja, z których najbiedniejsi stosunkowo nie wiele skorzystają nie wspominając już o emerytach, o których nic się nie mówi???