malgosiazl
28.10.13, 21:43
Witajcie! Jak trwoga do na forum!!!! Wybaczcie, ale myślałam, że dam sama radę i nie będę zadręczać nikogo. Jestem taka Małgosia - Samosia, ale wkrótce albo kogoś zabiję, albo siebie, bo te huśtawki nastrojów sprawiają, że nienawidzę już samej siebie. Ciągle mi coś a zwłaszcza ktoś nie pasuje. Najbardziej ubolewam nad tym, że nie mam cierpliwości do własnych dzieci. Krzyczę, wszystko mnie denerwuję, źle się do nich odnoszę, jestem w stosunku do nich agresywna, bo wszystko mi przeszkadza. Nawet denerwuje mnie jak się do mnie przytulają i je odtrącam, nie chce mi się ich słuchać, wszystko robię, bo tak trzeba. Smutne to wszystko Potem mam wyrzuty sumienia i wyję po kątach.Mimo, że nie są już niemowlakami (14, 10 i 4), chyba nie do końca wierzą, że to przez leki, wpędzam ich w poczucie winy, sama też nie do końca daję wiarę, że to wpływ interferonu, bo zawsze byłam temperamentna i do spokojnych osób nie należę, ale potrafiłam odpuścić, zamienić coś w żart a teraz wszystko biorę serio, wręcz jestem złośliwa, jakbym wszystkich obwiniała za swoje samopoczucie a najgorsze jest top, że sama siebie nie cierpię, niczym nie potrafię się pocieszyć i chcąc schudnąć obżeram się w chwilach stresu i to też mnie złości. W pracy jakoś się trzymam, bo przecież nie wypada , ale to hipokryzja, która tez mnie męczy. O na przykład teraz już chce mi się płakać, nie potrafię się wyciszyć, odpocząc, bo juz coś trzeba robić. Do tego nieprzespane noce. Hydroxyzyna chyba usypia podświadomie a w ciągu dnia jak sporadycznie biorę, to nie mam sił na nic ,,wiotczeję" i te bóle mięśni, stawów i wmawianie sobie, że nic mi nie jest. Ponadto nikt tego nie rozumie. Każdy się przyzwyczaił, że dzielna i silna ze mnie babka, która góry może przenosić. Jak mówię, że jestem zmęczona, to pytają się po czym? Bo czy uczeniem w szkole można się zmęczyć? A w domu to tylko przecież leżę i pachnę. Wolę więc nie narzekać, bo nikt nie zrozumie. Wrócił po trzech miesiącach emigracji zarobkowej mój mąż, oczywiście cieszyłam się zanim wrócił, teraz gdybym mogła to bym go ,,zabiła"- nie bierzcie dosłownie. Ciągle się wydzieram, nic nie może powiedzieć, bo ciągle ,, nie ma racji", nie popuszczę mu na krok, nawet nie chcę czułości, której mi brakowało, nie odzywam się do niego, dąsam jak żartuje, to ja złoszczę się i nawet z nerwów płaczę. To nie jest normalne. Jak chodzę mi źle, bo wszystko boli i chyba z tym bólem umrę, gdy leżę też mi źle, bo coś trzeba robić. Do końca zostało ponad 3 miesiące, muszę wytrzymać, ale czy ze mną wytrzymaja, czy mnie znienawidzą, zwłaszcza dzieci, bo jestem zimna i oschła i żyję jakby za karę. Chyba w maju wypisywałam tu o radości zycia, przyrodzie, aktywności, kolorowych sukienkach, słońcu, pocieszając innych utrudzonych..... Wszystko gaśnie i nie wytrzymuję sama z sobą, chociaż ,, Nadzieja ma skrzydła, przysiada w duszy i śpiewa pieśń bez słów, która nigdy nie ustaje, a jej najsłodsze dźwięki słychać nawet podczas wichury...."
Tak bardzo chciałabym się obudzić rano nie zmęczona, wypoczęta, żeby nic nie bolało. Pełna sił i werwy, radości, czy to będzie możliwe?
Smutno mi i źle tak bardzo źle i tak bardzo smutno.......
Posmućcie się ze mną a najlepiej dajcie mi porządnego kopa w dupę.....
PS.Potrzebne są chyba leki, których się boję, zwłaszcza tego, ze mnie otumanią, spowolnią, ale chyba czas na nie, tylko na jakie???