Gość: zwykly gosc
IP: *.in-addr.btopenworld.com
15.07.07, 04:13
Czy warto bylo wyemigrowac do Londynu z Polski? Ocencie sami.
Mam 24 lata, fajna prace, 85 tysiecy funtow na koncie, kochajaca partnerke
nie-Polke i zwiedzilem pol swiata.
Oprocz tego w Polsce mam mieszkanie od roku, ktore wynajmuje, a jesli bede
chcial sobie kupic mieszkanie kiedys w Anglii, to nie bedzie to dla mnie
zadnym problemem. Palacu przeciez nie potrzebuje!
Nauczylem sie angielskiego do stopnia "perfect", hiszpanskiego tez dobrze, i
choc nadal mam akcent, nie przeszkadza to nikomu w okolo.
Nie mam samochodu, nie ubieram sie w ciuchy designer, w restauracjach jadam
nie czesciej niz raz na miesiac, a w Harrodsie bywam tylko po to aby poogladac
towar.
Nie wydaje duzo na imprezy, gadzety, nie mam nawet wlasnej komorki (dzielimy
jeden telefon z partnerka) ani iPoda.
Nie mam tez tysiaca znajomych, tylko male grono dobrych przyjaciol, na ktorych
zawsze moge liczyc.
Wynajmuje male, ale nowoczesne 1 bedroom flat w centrum Londynu za £1200pcm
plus rachunki i wolny czas spedzam czas w domu, czytajac ksiazki wypozyczone z
lokalnej biblioteki, przechadzam sie po Hyde Parku, odwiedzam darmowe muzea,
podrozuje po swiecie, chodze na silownie, czesto odwiedzam teatr, lubie tez
bywac na koncertach w Royal Albert Hall, choc lubie tez muzyke elektroniczna -
house i happy hardcore, ktora nagrywam sam na kupionym na Ebayu sprzecie.
W Polsce jestem raz na 3 miesiace, odwiedzic rodzine i dawnych znajomych i
wcale mi nie teskno.
Przez ostatnie kilka lat zdolalem uscisnalec reke Billowi Gatesowi na
konferencji Microsoftu, znalezc przyjaciol na calym swiecie, przeleciec sie
helikopterem, przeleciec sie lotnia, skoczyc z samolotu ze spadochronem,
leciec pierwsza klasa w Emirates, prowadzic Ferrari F50 przez 15 minut,
przejechac przedluzana limuzyna, przespac sie w najlepszym hotelu na swiecie,
sprobowac kawioru w Moulin Rouge, zobaczyc piramidy, Machu Picchu, Uluru i
wodospad Wiktorii, spedzic kilka dni w srodku dzungli na Boreo, poszalalec na
skuterach snieznych w Islandii i skuterach wodnych na Karaibach.
Zarabiam £50k rocznie i jestem uwazany za specjaliste w tym co robie, choc
pracuje w zawodzie od niecalych 3 lat. Pracuje czesto w domu, o jakiejkolwiek
porze mam ochote, lub pod krawatem w biurze raz lub dwa dni w tygodniu.
A jak zaczynalem?
Do Londynu przyjechalem z Polski 4 lata temu z walizka z ubraniami i z £500 w
kieszeni, nie znajac dobrze jezyka i nie majac tu nikogo. Zatrzymalem sie w
hostelu St. Christopher's na Borrough, placac £15 za noc, a po tygodniu
znalazlem tani pokoj (a raczej lozko) na Forest Gate. Mieszkalem w tym pokoju
z piecioma osobami, spiac na pietrowym lozku i placilem za to 40 GBP na
tydzien. W calym domu bylo ponad 30 osob ale o dziwo zadnego Polaka...
Po dwoch tygodniach znalazlem pierwsza prace w agencji cateringowej na
Wilesden Green za £4.50 na godzine myjac gary. Wkrotce ich olalem i pracowalem
jako barman w kilku pubach przez 3 miesiace za £5 na godzine, pozniej jako bar
manager za £7.50 gdzie indziej...
Gdy zaoszczedzilem troche grosza, stwierdzilem, ze Londyn to syf i polecialem
do Hiszpanii. Pracowalem tam troche w hostelu nalezacym do amerykanow, pozniej
pomagajac rybakom w nocy lowic i przerzucac ryby, potem tez troche w barze
jako kelner,ale glownie wylegiwalem sie na plazach i bawiailem sie swietnie z
innymi podroznikami, ktorych tam poznalem. Lecz gdy oszczednosci sie
skonczyly, mialem do wyboru albo spac na plazy i krasc pomidory z plantacji na
obiad, albo wracac....
Wiec wrocilem do Londynu. Z lepszym juz angielskim po dwoch tygodniach
znalazlem przez Gumtree prace przy wykladalniu towaru w Tesco, gdzie placili
£6 na godzine. Pracowalem po 80 godzin na tydzien, wiec zostawalo mi co
tydzien duzo oszczednosci. Wynajalem wtedy swoj pierwszy, nie-dzielony pokoj
za £100pw, na Leytonstone i kupilem pierwszego laptopa... Luksus!
Po tym jak mnie wylali z pracy w grudniu (przepracowalem zaledwie 4 miechy),
nie moglem znalezc nowej pracy przez trzy miesiace - "poczatek roku to
najgorszy okres do poszukiwania pracy" - mowili znajomi...
Gdy doszlo do tego, ze zaczalem zalegac z czynszem i zywic sie glownie
makaronem z tunczykiem Tesco Value, podjalem znakomita decyzje - wydalem
ostatnie £100 na profesjonalny serwis pisania CV.
Oczywiscie wiekszosc informacji w CV zostala przeze mnie zmyslona, wliczajac
poprzednie prace w Londynie i w USA oraz studia w Polsce. Jako referencje
podalem telefon do domu, w ktorym mieszkalem (w CV byl na komorke) i
poinstruowalem wspollokatora Australijczyka aby w razie telefonu potwierdzil,
ze byl moim pracodawca i zapewnil rozmowce, ze jestem swietnym marketingowcem.
To byl strzal w dziesiatke! Pierwsza praca w biurze znalazla sie w tydzien!
Przed rozmowa kwalifikacyjna poczytalem duzo o marketingu, samej firmie, rady
w internecie odnosnie "co mowic a czego nie" oraz wykulem swoje CV na pamiec.
Bedac poproszony o dyplom ukonczenia uczelni, pokazalem swiadectwo maturalne -
i jedyne co uslyszalem to od szefa to "musisz mi to kiedys przetlumaczyc" :P.
Oferte dostalem na £18k, moze to nie duzo, ale dla mnie to bylo marzenie.
Wszyscy wspolokatorzy nie mogli wierzyc wlasnym oczom, gdy wracalem z pracy
pod krawatem o szostej.
Przepracowalem tam rok, uczac sie wszystkiego od zera, podszlifowalem
Anglielski, poznalem tam moja druga polowke, zrobilem kilka profesjonalnych
kursow oplacanych przez pracodawce a gdy poznalem techniki i tajniki
marketingu, postanowilem zmienic firme i znalezc prace gdzie indziej.
Od tego momentu bylo juz z gorki - wystarczylo, ze wstawilem swoje CV na kilku
stronach rekrutacyjnych w internecie i rozdzwanialy sie telefony od agentow,
ktorzy tylko umawiali mnie na rozmowy kwalifikacyjne. Teraz to ja moglem
wybierac wsrod ofert pracy - role sie odwrocily.
W nowej pracy w firmie w City podwoilem swoja wczesniejsza pensje, nauczylem
sie nowych umiejetnosci i nawet zostalem liderem w swoim teamie. Jednak po
niecalym roku ponownie zmienilem prace, znowu zwiekszajac pensje. Nauczylem
sie, ze zmieniajac prace zawsze nalezy udezac do nowej firmy, zamiast
awansowac w tej samej - pracodawcy nie sa chetni placic o wiele wiecej za cos,
co juz maja.
Rok temu zainwestowalismy nasze oszczednosci we wlasny biznes, ktory
prowadzimy oprocz naszej pracy. Na poczatku bylo pelno strachu - "co, jak nie
znajdziemy wystarczajaco wielu klientow?? Jak my znajdziemy na to wszytko
czas?..." ale wyglada na to, ze prowadzic biznes jest latwiej w UK niz sie
wydaje.
Od klientow wrecz sie "odpedzamy", i znajdujemy wiele czasu na przyjemnosci.
Niedawno otworzylismy inny biznes, ktory operujemy z domu a ja w koncu
zaczalem studia.
A jak wyjazd zmienil mnie wewnetrznie?
Uwazam sie za naprawde bardzo szczesliwego, nie ma poranka, kiedy nie
usmiechalbym sie do siebie myslac "life is good".
Nigdy nie wzialbym nic na kredyt - jak mnie nie stac to nie kupuje. Jestem
tolerancyjny i szanuje innych, nie mam nic przeciwko gejom i aborcji, uwazam,
ze "ciapaci" czy "czarni" to czasem tez wartosciowi ludzie, od ktorych mozna
sie wiele nauczyc. Wspomagam charytatywnie trzy instutucje , jedna pomaga
biednym w trzecim swiecie, druga ochraniania lasy rownikowe i przyrode,
trzecie jest przeciwna wojnom i polityce globalizacyjnej.
Nie chodze do kosciola i nie mam zadnej wiary, choc z ciekawoscia czytam tore
i koran. Oszczedzam wode, i elektrycznosc, przynosze wlasna torbe w
supermarkecie, kupuje glownie produkty "organic". Czasem kupie Big Issue od
ulicznego sprzedawcy, lunch zawsze mam przyzadzony wczesniej w domu i nie
kupuje kanapek w zadnym fast foodzie. Nie ogladam tez w ogole telewizji.
Czesto zagadam z usmiechem obcych w metrze, na miescie. Nie pale, pije z
umiarem, nie mam nic przeciwko marihuanie, chociaz samemu za tym nie przepadam.
Moje motto to "Life is not a question to be solved, but an adv