metal_fish
31.07.08, 15:18
Dobija mnie życie w małym mieście - w kwesti kulinarnej. Mieszkam w mieście a zacofanie gorsze tu niż na wsi (nie obrażając tu nikogo). Czy w dobie ekspresowego transportu, chłodziarek, produktów pakowanych w sposób ułatwiający transport i pozwalający długo zachować świeżość nie można zapewnić dostępu do różnych produktów nie tylko w wielkich miastach. I to nie chodzi mi o jakieś wyszukane czy bardzo egzotyczne składniki. Ale np. polską bryndzę (po którą odsyłają mnie do zakopanego) albo baraninę czy jagnięcinę. Albo szerszy wybór ryb a nie tylko śledzie w occie, kostka z mintaja i wędzona makrela. A może by tak jeszcze krewtki, paluszki krabowe - mrożone o świeżych nie marze nawet. Albo w warzywniaku jakiś fenkuł, boczniaki. I żeby nie patrzyli na mnie jak na wariatkę gdy się o to wszystko pytam. I głupio nie komentowali że na tym to człowiek nie pożyje - trzeba zjeść kawał mięcha, ziemniaki i kapuchę. Brak przypraw jeszcze przeżyję bo można zrobić raz na jakiś czas zapas w dużym mieście. A czemu tak trudno w sklepach sprzedawać np. sorbety, ricottę, mrozony groszek cukrowy czy jagody, mąki chlebowe czy pełnoziarniste.
Tu pytanie do innych mieszkańców małych miast: czy u was jest tak samo? A może to mentalność mojego miasteczka?
Szanuje przywiązanie do tradycji ale bez przesady! Ile można jeść rosół z makaronem i schabowy albo rolady z modro kapustą i kluskami co niedziela i czasami jeszcze w tygodniu? I co gorsza innych potraw "nie lubić" bez próbowania ich nawet (bo to niedobre pewno). Albo nie uznawanie że jest niedziela kiedy nie pojawi się na stole zestaw mięso, kluski, kapusta. Bo ryż czy kasza za pospolite, a ziamniaki to wogóle... I tłuką te kotlety non- stop. Czy nie świąteczna jest np. lazania albo tarta? Nawet te mięsne uznawane są za "cienkie" - nie do najedzenia bo nie ma kawałka mięcha. Albo ryba to post i umartwienie (wykwintny łosoś ze szparagami też?). A jak można robale (owoce morza) jeść? Przy czym mówią tak ci co nie próbowali ich nigdy. Warzywa natomiast to trawa - dla królika. Niczego nowego nie spróbują bo z góry zakładają że to jakieś nowomodne paskudztwo i że się tym nie najedzą. A gdy się mówi o tarcie, ragout, flanie, terrinie, tagatelle, penne, bakłażanie, kuminie, papaji to patrzą na ciebie jak na świra....
Uf ale się wypisałam - ulżyło mi. Zapowiadam że wątek nie ma być poważną dyskusją czy kłótnią, ew. humorystyczną wymianą naszych doświadczeń w tym temacie. A założyłam go poprostu po to aby poużalać się nad moim smutnym losem... ;( ;P