tilia7
24.04.10, 10:35
Ksiądz Tischner,niedługo przed śmiercią powiedzał o cierpieniu:
"Nie uszlachetnia.To miłość zbawia, nie cierpienie. Miłość
zbawia pomimo cierpienia."
Obserwuję siebie samą w tym procesie żałoby i tak jak na samym
początku uważałam,że cierpienie nie uszlachetnia,tak teraz rok i
prawie miesiąc później,nadal twierdzę,że NIE USZLACHETNIA.Wręcz
przeciwnie.Widziłam,co cierpienie uczyniło z moim ukochanym
mężczyzną-doprowadzając Go w końcu do śmierci.Widzę,co robi ze
mną.Nie jestem lepsza.Nie jestem wrażliwsza.Nie jestem bardziej
współczująca.Nic z tego.Skamieniałam,zobojętniałam,zrobiłam się
zimna i oschła.Ból innych o tyle mnie obchodzi,że gdy widzę że inni
też cierpią, czuję się mniej osamotniona we własnej rozpaczy.Stałam
się egocentryczką,choc nigdy nią nie byłam-teraz ja i moja rozpacz
to centrum Wszechświata.Mam czasem potrzebę wszystko wydrwic.Wyśmiac
wszelkie wartości złym,pogardliwym śmiechem.Stałam się
cyniczna.Toksyczna.Spaliłam się na popiół w tym cierpieniu i każdy
kto podejdzie za blisko ubrudzi sobie ręce popiołem.