Dodaj do ulubionych

nie radzę sobie :(

04.09.10, 09:17
Ponad dwa miesiące temu umarł mój ukochany Tatulek :( Tatuś chorowal przez pół roku, do
samego końca mielismy nadzieję, że jakoś uda się pokonac to okropne raczysko, ale niestety Tatuś
odszedł.
Byłam bardzo związana z moim Tatusiem, z Mamą też, teraz została mi już tylko Ona i bardzo się o
Nią boję. Rodzice zawsze byli moim oparciem, jak tylko coś zlego czy smutnego mi się działo, zawsze
moglam z Nimi o tym porozmawaić, słuzli radą i dobrym słowem. Wspierali mnie we wszystkim co
robię, o wszystkim mogłam porozmawiać, byli moim najlepszymi przyjaciółmi. Na szczeście mam
jeszcze jedną najlepszą na świecie przyjaciółkę Mamę.
od śmierci Taty, nie ma dla mnie przyszłości, tak jakby wszystko leglo w gruzach. ciężko mi bardzo,
nie mam zadnych planów na przyszłość, marzeń, wszystko wydaje mi się bez sensu. mam 31 lat,
zawsze marzyłam, że jak będe wychodzic za mąż,to Tatus zaprowadzi mnie do ołtarza, że będzie
bawił się z moimi dziećmi, a teraz wiem, że to niemożliwe. nie mam jeszcze dzieci i strasznie mi źle z
myślą, że jak kiedyś zostanę mamą, to Tatuś ich nigdy nie pozna. nie wyobrażam sobie jak to dalej
będzie bez Tatusia, jak bedą wyglądać święta, wszystkie imprezy typu imieniny, urodziny. dla mnie
wszystko juz się skonczylo.
mam dopiero 31 lat, a mam wrażanie, ze wszystko co dobre juz za mną. caly czas wracam myślami
do tego, jak bylo cudownie, jak bylam dzieckiem, jak Tata zabieral nas na basen, do kina czy jak
czytał nam ksiażeczki. uważam, ze czasy szkolne, studenckie, czasy jak mieszkałam z Rodzicami to
najlepszy okres w moim zyciu. mam wrażenie, że lepiej czy szczęśliwiej już nigdy nie będzie. może to
śmieszne, ale bardzo często i chętnie wracam do filmów oglądanych w dzieciństwie czy latach
mlodzieńczych. przypominam sobie, jak było wtedy wspaniale, jak beztrosko i lzy same cisną mi sie
do oczu, że to nie wroci. strasznie chcialabym cofnąć czas i cieszyc sie tymi chwilami jeszcze raz :(
Obserwuj wątek
    • raffaella54 Re: nie radzę sobie :( 04.09.10, 18:34
      Wyrazy współczucia z powodu śmierci Twojego Taty,musiał on być wspaniałym
      czlowiekiem,ale to,że dzieci chowają swoich rodziców jest prawem natury-taka po
      prostu jest kolej rzeczy.
      Pomyśl o rodzicach,którzy musieli pochować swoje dzieci i co gorsze,dalej żyć ze
      świadomością,że na tym świecie nigdy ich juz nie zobaczą.
      Nie chce sie licytować,czyja tragedia jest większa,ale ,bez urazy,gdy czytałam
      Twój post,zdawało mi się,ze został napisany przez dziewczynkę 12-letnią.Naprawdę
      masz 31 lat?
      • mala200333 Re: nie radzę sobie :( 04.09.10, 19:29
        Wyrazy wspolczucia.
        Trzymaj sie jakos. Jezeli Ci to pomaga to wypisz swe smutki tutaj...
      • agalt Re: nie radzę sobie :( 04.09.10, 19:56
        Wyrazy współczucia z powodu śmierci Taty. Witaj na naszym forum. My tu w
        większości mniej lub bardziej sobie nie radzimy ze stratą.
        Strata ukochanej osoby boli bardzo i pewnie, że raffaella poniekąd ma rację-
        choć każda strata jest bolesna, to chyba najbardziej bolesne jest odejście
        dziecka. Ale nie wiem, po co ona o tym pisała w Twoim wątku. Dla ludzi dobrego
        serca nie jest pocieszeniem fakt, że inni cierpią bardziej.
        Przepraszam Cię, że ktoś tutaj gdzie powinnaś spotkać się w tej chwili tylko z
        serdecznością, oceniał czy Twój post jest wystarczająco dojrzały na Twój wiek.
        Chciałabym, żeby Cię to nie zabolało. W sumie to może nawet powinnaś być dumna.
        Dzieci kochających się prawdziwie rodziców dłużej zachowują nieco bardziej
        dziecięce spojrzenie na świat. Oni nie boja się odsłonic dziecka w sobie. A w
        obliczu takiej tragedii jak śmierć wszyscy stajemy bezradni jak dzieci i
        podobnie się wtedy czujemy.
        Ja straciłam Tatę i Ukochanego. Kiedy jest mi bardzo źle staram się popatrzeć na
        to z innej strony. Nie straciłabym ich, gdybym ich nie miała. Mogłam nie mieć
        kochanego, dobrego, mądrego Taty. Bo przecież nie wszyscy ojcowie są tacy.
        Mogłam nigdy nie spotkać kogoś tak wyjatkowego, dobrego, mądrego i kochającego
        jak Jaś. Nie cierpiałabym tak teraz. Ale na pewno nie byłabym szczęśliwsza. Nie
        byłabym też tym, kim jestem.
        Przytulam mocno
        ania/
      • uleczka_k Re: nie radzę sobie :( 05.09.10, 14:17
        rafaello, bo nie pamiętam dokładnie, ale czy to Ty wdawałaś się w dykusje z
        amafaber?
    • margolka-and-more Re: nie radzę sobie :( 04.09.10, 21:36
      Karolciu, mocno Cię przytulam. I myślę sobie, że poniekąd Rafaella miała rację - tak, trzeba być chyba
      dzieckiem, żebym mówić wprost o miłości, o rozpaczy i tęsknocie. Jak się ma 30 lat, to "nie wypada":
      należy być twardym bezdusznym racjonalistą, mówić o kolei rzeczy i nie pozwalać sobie na łzy.
      Ja sobie pozwalam. W nosie mam to, czy wydaję się komuś przez to dziwna czy dziecinna. Szczerość
      uczuć jest zaletą, którą zachowują tylko nieliczni dorośli.
      Nie wyobrażaj sobie, kochana, przyszłości. Ona sama nadejdzie i tak. Powolutku nauczysz się żyć - ze
      swoim Tatką obok, który będzie, zawsze będzie obok Ciebie, choć inaczej... Zobaczysz. A teraz - płacz,
      tyle, ile potrzebujesz. Wcale nie musisz być twarda. Nic nie musisz.
      • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 04.09.10, 21:51
        Wyrazy współczucia z powodu śmierci Twojego Taty i serdeczne przytulenia.
        Ja mam o 5 lat więcej a w obliczu śmierci ukochanego mężczyzny czuję się właśnie
        tak-jak mała zagubiona dziewczynka.I nie wstydzę się tego.Bo to znaczy,że jestem
        człowiekiem,człowiekiem,który kocha,który tęskni,który cierpi,który próbuje się
        zmierzyć z tajemnicą śmierci.Człowiekiem,który czuje.
        Rafaella zapomniała zapewne,że największa mądrością bywa powstrzymanie się od
        wygłaszania mądrości.Bo czasem zupełnie na nie czas.
    • inka-26 Re: nie radzę sobie :( 04.09.10, 21:51
      Droga Karolciu! bardzo dobrze rozumiem Twój ból, Twoje cierpienie, rozgoryczenie i poczucie, że
      wszystko wokół jest bezsensu. Ja również straciłam bardzo bliską osobę-ukochanego. Mam 26 lat i
      nie wiem jak żyć dalej bez niego w samotności bez perspektyw na przyszłość. Mam wspanałych,
      kochanych rodziców, z któymi tak jak i Ty jestem bardzo silnie związana i przy nich jestem po
      prostu dzieckiem i jestem z tego dumna, że w tym zwariowanym, bezdusznym świecie potrafiłam
      zachować dziecięcą radość a to pewnie tylko dzięki moim rodzicom, których bardzo kocham. Wiem,
      że pewnego dnia mogą odejść choć modlę się aby to mnie pierwszą Bóg wezwał do siebie bo
      niewyobrażam sobie życia bez nich. Straciłam już jedną bliską mi osobę, czuję się tak jakby ktoś
      zabrał sobie połowę mnie. Wiem, że jest Ci ciężko, smutno i w ogóle beznadziejnie, spróbuj
      popatrzeć na to jednak z innej strony, że Twój Tato jest teraz tam wysoko w niebie i stamtąd się
      Tobą i Twoją Mamą opiekuje i jest przy Was choć nie widoczny. Wiem, że ciężko odnależć dlaszy
      sens życia... ja go nie odnalazłam i nie wiem czy kiedykolwiek się mi to uda. Jak będziesz chciała
      pogadać napisz na mojego maila. Zyczę Ci dużo siły! Sciskam
      • karolina1958 Re: nie radzę sobie :( 04.09.10, 22:29
        Ja tez sobie nie radze!!! Utracilasm najwiekszy skarb,mojego Piotrka,mojego ukochanego synka,to
        nic,ze byl niepelnosprawny,ze byl chory ,ale byl!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!Dzis serce mi peka na milion
        kawalkow,tak tesknie.....................jak dalej zyc,dla kogo!!! Piotrusiu wroc,blagam
        Ciebie.................mama
    • mocnakrysia Re: nie radzę sobie :( 05.09.10, 08:12
      Wszyscy tu jakoś sobie radzą mniej lub więcej i wspomagają się nawzajem. Nie nasza rola oceniać
      czyjąś dojrzałość emocjonalną i dostosowywać ją do wieku . W ciężkich chwilach każdy wiek jest
      jednakowy by odczuwać żal i stratę ukochanej osoby. Pisz i wyrzucaj z siebie ten ból ile możesz -
      jeśli ci to pomaga twoje prawo. Ja mam 52 lata i bardzo bym jeszcze chciała pobyć przez chwilę
      dzieckiem lecz niestety. Nie mam żadnego rodzica . Tatuś zmarł 7 lat temu ,mama 8 miesięcy
      ,bardzo trudno pogodzić się ze stratą rodziców ale taka jest kolej rzeczy. A żyć trzeba dalej , chociaż
      jest bardzo ciężko mierzyć się z rzeczywistością. Dla mnie bardzo ciężkie przeżycie to ślub i wesele
      mojego syna planowane dużo wcześniej , jeszcze przed chorobą i śmiercią mamy. Rozmawiałam
      dużo z księdzem ,wytłumaczył mi pewne rzeczy, zdjęłam na ten czas żałobę, na weselu
      zachowywałam się normalnie ,choć było cholernie ciężko i ten brak mamy i babci mojego syna był
      widoczny. Pewnie dla ciebie zaświeci słoneczko a twój tatuś będzie się cieszył razem z tobą .
      Wspierajcie się razem z mamą ,zawsze trochę łatwiej.
      • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 11:21
        Wiem co miała na myśli rafaella i zupełnie w nie wiem czemu tak od razu na nią "wsiadacie"...miała na myśli,że starta dziecka to najgorszy ze wszystkich ból....bo nie po kolei, bo najboleśniejszy,najokrutniejszy...bezwzględny....wiem,ze można kochać rodziców tak jak swoje dziecko, a śmierć to zawsze strata i tęsknota, ale o tym co pisze rafaella wiedzą to tylko te mamy które straciły swoje dzieci....
        Agnieszka-mama Madzi
      • zalamana1504 Re: nie radzę sobie :( 09.09.10, 09:31
        Ja straciłam obojga rodziców w przeciągu 4 lat, mama odeszła zaledwie 9 dni temu...oboje byli tacy młodzi/tata-44 a mama 45 lat/ i mogli jeszcze żyć...
        Nie potrafię i nigdy nie pogodzę się z Ich śmiercią, straciłam sens mojego życia, tych, których tak bardzo kochałam, tych , których tak bardzo szanowałam i tych , którym nie zdążyłam wyznać przed odejściem jak bardzo Ich kocham:((( Pociesza mnie jedynie myśl, że tam na Górze Oni znów się spotkali, są razem na zawsze i przede wszystkim nie cierpią. Tak bardzo tęsknię, nie ma słów, żeby opisać jaki ból przenika moje ciało....
    • raffaella54 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 13:04
      Nawiążę do tego,o czym pisze Agnieszka,której dziękuję za zrozumienie.
      Wspólnie z mężem w ciagu ostatnich 15 lat pochowaliśmy:
      jego tatę(1995),jego brata(2000),jego mamę(2004),moją mamę(2006)
      Oczywiscie odczuwaliśmy ogromny żal i smutek,ale nie przypuszczalismy,ze przyjdzie nam zmierzyć się z czymś tak niewyobrażalnie potwornym,jak śmierć własnego dziecka.Nasz syn był zarazem jedynym dzieckiem mojego męża;ja mam wspaniałą córke z pierwszego małżeństwa,ale wyobraźcie sobie,co czuje ktoś,kto musi oddać ziemi ukochanego jedynaka.Tak,prawda,na tym forum są osoby,które wiedzą ,co to znaczy.
      Staram się jakos radzić sobie poprzez duchowość,nawet usiłuję w miarę możnosci pomagać innym,ale mój mąż jest strzępem człowieka i przypuszczam,że taki już pozostanie do końca swoich
      dni.,tym bardziej,że jest introwertykiem nie ujawniającym swoich uczuć i widzę każdego dnia,jak coraz bardziej zapada sie w sobie.
      Ech...
      • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 13:38
        Rafaello, proszę .... nie.... nie zakleszczajmy się w tylko w swoim bólu.
        To na tych stronach zrozumiałam ból innych. Ich emocje w tym bólu.
        Tu nauczyłam się jak dziecko pisać jak mnie bolu. A mogłam utonąć w tym bólu.
        Agnieszko, każda z osób tu piszących nas matki doskonale rozumie i nikt nie podważa, że to ból nie do ogarnięcia. To jest aksjomatem i nie potrzebujemy o tym pisać.
        Ale ból każdego jest największy. Np. Te dziewczyny, narzeczone też rozstały się na zawsze i też Ich świat rozpadł się na kawałki. Warto o tym pomyśleć. Mnie te refleksje uratowały od postradania zmysłów..... pomyślmy o innych.....
        Matki, właśnie dzięki innym wpisom mogą otworzyć się na zrozumienie ile jeszcze osób cierpi i jak bardzo po stracie naszych ukochanych dzieci np. ich ukochani, przyjaciele i inni o których nawet nie mamy pojęcia...........
        • raffaella54 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 13:45
          Marionetko,obawiam się po prostu,że któregos dnia stanie serce mojego ukochanego męża i przyjdzie mi sie zmierzyć z jeszcze jedna odmianą tego bólu...
          Wiele,bardzo wiele przyszło mi odpokutować....
          • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 13:56

            Myślę sobie, że mężczyzną jest o wiele trudniej. Więcej skrywają w sobie.
            My kobiety szukamy rozwiązań..... zrozumienia tego wszystkiego..
            A tak swoją drogą, to dobrze wiesz Rafaello, że każdy nasz dzień jest policzony.....
            • raffaella54 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 14:17
              Tak,Marionetko,wiem,ze każdy nasz dzień tu,na Ziemi,jest policzony i dziękuje Bogu za to.
              Oby jakoś dotrwać...
              • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 14:20
                ..... Oby jakoś dotrwać... właśnie, a nie jest to łatwe.....
        • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 13:50
          Oczywiści,że masz racje marionetko, tylko że we mnie jest tyle bólu, rozpaczy,żalu ,ze mogłabym zapełnić cały świat uczuciami które tak bardzo mną targają, a jak jeszcze ostatnio wodziłam chłopaka który zabił moje dziecko kiedy to śmiał się i szedł sobie zadowolony nie wiedząc nawet ,ze moja Madzia ma nowy nagrobek od 2 m-cy co oznacza że ma w d.... ją i jej grób.....to no właśnie, to targa mną...ile warta miłość ile???
          Agnieszka-mama Madzi
          • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 14:07
            Agnieszko, doskonale Cię kochana rozumiem.
            Nasza miłość do końca naszych dni "nie zmaleje".
            My nigdy nie zapomnimy..... nasza miłość jest na zawsze.
            Aż do spotkania.
            Wiesz Ago, Twoje wpisy podnosiły mnie z kolan, kiedy jeszcze nie chciałam uwierzyć że można, że wypada się podnieść.
            Dziś po Tobie, sobie innych mamach wiem, że z czasem ból tylko większy.....
            Nie radzimy sobie.....................................................................................
            • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 14:33
              Ja każdego dnia podnoszę się z kolan i upadam...wstaje i znowu leże, tylko czasem gdy zamykam oczy wraca do mnie to wszystko co przeżyłam, gdy odchodziła moja córka...i wtedy z takim trudem to co udało mi się zbudować,,,piękne uczucia miłość, dobroć, wrażliwość,,,zamieniam na smutek i żal i gorycz tak głęboką jak ocean bez dna...bo niestety mam dni ,ze tak bardzo chce mi się wyć.i w dalszym ciągu nie mogę uwierzyć,że mojej córeczki na tym świecie nie ma.......a życie jak gdyby nigdy nic płynie sobie dalej, ludzie się bawią, są szczęśliwi i niektórych nie dotyka żadna tragedia.....może jutro wstanie lepszy dla mnie dzień...znów będę podnosić was i siebie na duchu....
              Agnieszka-mama Madzi
              • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 14:44
                Też doświadczam tej niestabilności.
                I spokojnie mogę napisać - nie radzę sobie.

                Agnieszko, ja nie raz, nie dwa uciekam w myślenie, że to przecież niemożliwe, że to tylko sen.
                Mój mózg buntuje się, nie ogarnia, nie przepuszcza, że tak ma być..... że mam żyć w innej, trudnej, obcej dla mnie rzeczywistości.
                Nie radzę sobie, choć wiem, że muszę iść do przodu chocby małymi kroczkami.... ale chwilami nie mam pojęcia jak posunąć nogę, aby ruszyła do przodu.....
                • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 14:55
                  Widzisz marionetko ja raczej mówię sobie...radze sobie, jakoś sobie radze...nie popadłam w rozpacz, nie płacze całymi dniami,jem ,śpię ,pracuje...tak sobie mowie , wzywam Boga na pomoc,czasem się uśmiecham....... ale czy tak jest naprawdę...do końca nie jestem już pewna niczego...wiem ,ze w mojej sytuacji mogłabym wylądować w "wariatkowie" lub popełnić samobójstwo....ale czy to jest pocieszenie?
                  Agnieszka-mama Madzi
                  • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 14:59
                    .. ani jedno, ani drugie wyjście nie jest kochana dla nas... musimy się podnosić pomino upadków.
                    • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 15:44
                      Marionetko dziękuję za zrozumienie.Cieszę się,że sa na tym forum osoby,które potrafią się tym bólem nie licytowac.

                      Ago,wsiadłyśmy na Rafaellę za słowa:"Nie chce sie licytować,czyja tragedia jest większa,ale ,bez urazy,gdy czytałam
                      Twój post,zdawało mi się,ze został napisany przez dziewczynkę 12-letnią.Naprawdę
                      masz 31 lat? ".

                      Ktoś na tym forum napisał o swoim bólu po stracie Taty,napisał pewnie dlatego,że było mu cięzko ten ból znieśc i pewno się spodziewał dobrego słowa od nas a tym czasem pierwszy wpis był własnie licytacją bólu i osądzeniem sposobu,w jaki ta osoba wyraziła swój smutek .

                      Co do tej licytacji...Jak pisze Marionetka wszyscy tu obecni uznajemy bez szemrania,że z zasady ból matki po stracie dziecka jest bólem najgorszym.Tylko to nie znaczy,że trzeba to wciąż wywlekac i umniejszac czyjś ból.
                      Ja nie mam dzieic i dla mnie uczucie miłości do dziecka jest abstrakcją.Spotkałam natomiast człowieka,którego bezgranicznie pokochałam,z którym planowałam spędzic całe życie,człowieka,z którym rozumiałam się bez słów,który wniósł w moje życie zupełnie nową jakośc,zupełnie nowe warości,człowieka,który sprawił że ja się stałam piekniejszym i lepszym człowiekiem.Kogoś wyjątkowego dla mnie.I musiałam Ago patrzec jak najpierw walczy z depresją a potem z nią przegrywa.Żyję ze świadomością,że niemal na moich oczach wybrał śmierc,bo cierpiał tak strasznie że nie umiał życ.Myślisz że z takim bólem da się życ?Myślisz,że ja sobie radze lepiej niż Ty,bo nie straciłam dziecka?Otóż nie radzę sobie Ago i wstaję każdego dnia z uczuciem,że jeszcze sekunda i po prostu oszaleję z tego bólu.Dla mnie to mój ból jest największym bólem.Jest mój i tylko ja wiem,jak mocno go przeżywam.I tylko ja wiem,kim był dla mnie człowiek,który odszedł.Nikt inny Ago tego nie wie,dlatego myślę,że nikt inny,oprócz mnie,nie powinien miec nic do powiedzenia na temat wielkości mojego bólu i jego pozycji w jakiejś dziwnej i sztucznej hierarchii przeżywanych tu rozpaczy.
                      • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 16:55
                        I jeszcze taka refleksja.Nasz ból jest tak wielki,że tak naprawdę nie można go zmniejszyc,nie można nam za bardzo pomóc,nie można nas w tym bólu pocieszyc-bo jest za duży.Ale niestety bardzo łatwo spowodowac,że ten ból odczuwamy jako jeszcze boleśniejszy i jeszcze większy.Na mnie osobiście tak działa powtarzanie w kółko,że ból matek jest największy.Bo czuję wtedy-zamiast wsparcia,które ma dawac to forum-brak szacunku dla moich uczuc i mojego bólu.I cała moja mozolna praca nad tym,żeby jakoś się trzymac,staje się wtedy pracą syzyfową.I tak jak czasem znajduję tu ogrome oparcie i dobrą energię do dalszej walki o siebie,tak takie licytacje powodują,że czuję się po prostu oszukana i zlekceważona.I wściekła tak bardzo,że zapominam o tym,jak bardzo na codzień Wam-Matkom współczuję.
                        • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 17:06
                          Tilio, nie denerwuj się. Nie jest nam lekko, to oczywiste.
                          Rozumiesz doskonale, że w naszym bólu zdarza się krzyczeć głośno i nie zawsze wykrzykujemy to, co tak naprawdę myślimy.
                          Gdyby było jasne myślenie, ale go nie ma ...... przynajmniej u mnie go nie ma.....
                          • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 17:30
                            Wiemem Marionetko i wiesz dobrze,że bardzo szanuję Wasz ból.Wiesz też-zresztą pisałaś o tym-że ten nasz ból też jest wielki a na podstawie naszej wymiany doświadczeń,mojej i Twojej,mozna chyba wnioskowac,że jest też w nasileniu bardzo podobny.Boli po prostu,kiedy ktoś uzurpuje sobie prawo do powiedzenia -pośrednio oczywiście-że mój ból jest mniejszy niż jego.Boli to tym bardziej,kiedy takie słowa pisze Aga,której bardzo współczuję i której nie ośmieliłabym się powiedziec,że cierpi mniej...
                            Czy to naprawdę tak trudno zrozumiec,że umniejsza się wtedy rolę naszych zmarłych,naszą miłośc do nich i że to boli jak jasna cholera,że pozwolę sobie na słownictwo?
                            • raffaella54 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 18:49
                              Kochana Tilio,wprawdzie nie stracilam ukochanego mężczyzny(na psa urok!!!),ale potrafię sobie wyobrazić co się wtedy czuje.Naprawdę,bardzo Ci współczuję i za nic w świecie nie chcialabym ani Ciebie,ani nikogo innego zranić.Czasami naprawdę człowiek nie zdaje sobie sprawy,że jakimiś swoimi emocjami i wylewaniem bólu i przeszywającej go rozpaczy rani uczucia innych.Myślę,że Agnieszce również nawet przez myśl nie przeszło,by sprawić komuś choćby najmniejszą przykrość -naprawdę,to nie taki rodzaj człowieka.
                              Uwierz,ze czuję Twój ból,a nauczyłam się odbierać emocje, i nie wiem,co mogłabym dla Ciebie zrobić by Ci pomóc.Czasami jest to takie trudne...
                              • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 18:58
                                Masz racje Tilo licytowanie się kto większy przeżywa ból to głupota, w końcu wszystkie jedziemy na jednym wózku...czujemy się samotne,nieszczęśliwe i beznadziejne, pokrzywdzone przez los.
                                Trochę się zagalopowałam, ale ostatnio jestem tak zdołowana kolejnym dniem,ze sama nie wiem co robić.. nie wiem jak dalej żyć, by choć odrobinkę poczuć jakiś sens tego życia a kiedy widzę młode śliczne studentki takie jak moja córka by teraz była nie umiem pozbyć się najgorszych uczuć ogromnego żalu i bólu,...
                                Agnieszka-mama Madzi
                                • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 19:07
                                  Ok,rozumiem.Naprawdę rozumiem,bo sama czasem pisząc w emocjach się zagalopuję.Po prostu takie licytacje bardzo bolą i dlatego o tym piszę.Są różne rodzaje bólu,różne jego odcienie.Ludzie przezywali wojny,obozy koncentracyjne,trzęsienia ziemi i inne kataklizmy,czy naprawdę można mówić o bólu większym i mniejszym?To co nas nie dotyczy zawsze boli mniej albo nie boli wcale.Dlatego myślę,że możemy tu mówić że ból matki jest pewnie nieco inny od bólu po stracie ukochanego mężczyzny,inny po stracie rodziców,inny po stracie rodzeństwa,ale nie w kategoriach mniejszy-większy.Nie licytujmy się,bo to takie...nie na nasz poziom chyba?
                                  Pozdrawiam ciepło
                                • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 19:15
                                  Nie radzimy sobie, tak łatwo nas zranić.
                                  Ago, ja też patrzę na równolatków mojego syna i sama nie wiem co mam wówczas myśleć.
                                  Kamienieje..... staram się nie myśleć, że On jest gdzieś " tam" a ich mamy mogą ich przytulić, cieszyć się nimi..... boli jak nie wiem.
                        • agalt Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 20:03
                          A mnie się przypomniało, jak to było, gdy napisałam swój pierwszy wpis na forum. I pamietam, jak zaskoczyła mnie i jakim była dla mnie wsparciem serdeczna odpowiedź Marionetki. Ona pierwsza się tu do mnie odezwała.
                          I nieopisanie szkoda mi sie zrobilo autorki wątku. Bo dziewczyna, jak my wszystkie tu straciła bliską osobę. Sama pisze, że sobie nie radzi. A ktoś ją pyta "naprawdę masz tyle lat? Bo jak czytałam..." No i co z tego? Każdy inaczej przeżywa swój ból. I jego prawo. A na forum zagląda po wsparcie, a nie po ocenę wlasnej dojrzałości w przeżywaniu tragedii. I dlatego się czepiłam. Uważam, że zasadnie...
                          • raffaella54 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 22:21
                            Oj,nie chodziło mi o przeżywanie bólu tej dziewczyny,kto czytał,pamięta,że wyraziłam swoje współczucie i podziw dla Jej Taty,tylko chodziło mi o pewnego rodzaju "odpępowienie "się od rodziców.Tylko tyle i nic więcej.Może wyrażam się w niezbyt precyzyjny sposób.Jezeli ktoś poczuł się urażony-przepraszam.
                            Przypominam,że tez pochowaląm moja Mamę i moich wspaniałych,kochanych Teściów,więc mozna powiedzieć,że wiem,co znaczy ból po stracie Rodziców.
                            Wydaje mi się,że ostatnimi laty nic innego nie robię,tylko kogoś chowam i potem opłakuję.
                            Cóż,widocznie zasłużyłąm.
                            • agalt Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 13:09
                              Ja Cię zrozumiałam, raffaello. Ale jesteś osobą sprawnie i - mam wrażenie - z dużą świadomościa posługującą sie językiem. Dlatego Twój post mnie zadziwił i rozczarował. Na wszystko z życiu jest czas i miejsce. A moment tuż po stracie rodzica to żaden czas na odpępowienie (jeśli ono nie nastapiło). Poza tym z pewnościa wiesz, że w chwili, gdy dotyka nas tragedia, często jakby cofamy sie emocjonalnie do czasów dzieciństwa, więc tak naprawde język, jakim sie w takich chwilach posługujemy, nie odzwierciedla naszej rzeczywistej dojrzałości.
                              Co do kwestii chowania, opłakiwania i zasłużenia, to mój pogląd jest bardzo odmienny od Twojego. Też straciłam dużo bliskich osób: Babcię, Wujka i Ciocię, Tatę, potem Ukochanego. Ale ich miałam. Miałam szczęście ich wszystkich spotkać. I z całą odpowiedzialnościa mogę powiedzieć, że nie zasłużyłam. Naprawdę nie zasłużyłam na tyle dobra, ile spotkało mnie i nadal spotyka w życiu. Czuję się bezwarunkowo kochanym dzieckiem Bożym. Więc staram się pogodzić z bólem, bo wiem, że on służy czemuś bardzo ważnemu.
                              Pozdrawiam
                              a/
                              • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 13:41
                                To "zasłużyłam"-"nie zasłużyłam" jest chyba trochę niezrozumiałam dla mnie w tym kontekście kategorią.Gdybym już miała się w to jakoś wpisac,to ja z kolei uważam,że nie zasłużyłam na taką krzywdę.
                                Ale ogólnie wydaje mi się tak:ludzie umierają,bo tak jest urządzony ten świat .Rodzimy się,dorastamy,starzejemy(jeśli zdążymy) i umieramy.Kolej rzeczy zaburzona czasem"śmierciami nie po kolei",których nie jesteśmy w stanie objąc rozumem ani sercem.Ale koniec końców umierają wszyscy i jakoś nie wydaje mi się,żeby to miało coś wspólnego z karami na które zasłużylismy albo nie.Wiem Rafaello,że Twoje poglądy zakładają,że "zasłużyliśmy" na karę w innych wcieleniach,ale mnie to nie bardzo przekonuje.Zwłaszcza,że sama mówisz,że mamy się tu uczyc a nauka i kara to zdecydowanie dwie różne rzeczy moim zdaniem.

                                Agalt co do spotykania dobrych ludzi i otrzymywania miłości,to też nie jest chyba tak.Wszyscy spotykamy w swoim życiu i dobrych i złych ludzi.I w dużym jednak stopniu od tego,jacy sami jesteśmy zalezy to,czy potrafimy dostrzec ich dobro i wyjątkowośc,czy potrafimy wydobyc z nich to Światło,które noszą w sobie.A jeśli się jednak mylę i trzeba zasłuzyc,to z całą pewnością mogę Ci napisac,że kto jak kto,ale Ty ZASŁUŻYŁAŚ:)
                                • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:11
                                  ...oczywiście na miłośc i dobroc-żeby nie było niedomówień.
                                  • agalt Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:24
                                    tilia7 napisała:

                                    > ...oczywiście na miłośc i dobroc-żeby nie było niedomówień.

                                    Ciebie umiem czytać bez niedomówień:) Dziękuję bardzo. Ogromnie mi miło, że tak myślisz. Choć ja myslę tak samo jak Ty, ze nie trzeba zasłużyć. Stąd moja wiara w bezwarunkowa milość. Dostałam tyle szczęścia, bo Ktoś chciał mi sprawić radość:)
                                    • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:39
                                      Ja wiem,że Ty na pewno pojęłaś bez niedomówień,ale wolałam asekuracyjnie,jakby kto chciał zrozumiec opacznie.
                                      Ta najprawdziwsza Miłośc jest bezwarunkowa.Zawsze.Między innymi dlatego tak ważny dla mnie był i jest mężczyzna,którego tu opłakuję.Bo On mi to uświadomił,że prawdziwa Miłośc to nie jest kochanie "za coś" ani "mimo czegoś".Kochał mnie,bo byłam i taką, jaka byłam i ja kocham Go dokładnie tak samo.Dzięki Niemu zrozumiałam czym jest Miłośc w ogóle,miłośc do świata,do ludzi,do siebie samej...
    • zalamana1504 Re: nie radzę sobie :( 06.09.10, 23:28
      Witam.Moja mamusia odeszła równy tydzień temu, mniejwięcej o tej właśnie godzinie....O tym, że ma rozsiany nowotwór dowiedzieliśmy się tydzień przed śmiercią, kiedy nie było dla niej już żadnego ratunku...nie zdążyliśmy oswoić się z myślą, że powoli odchodzi z tego świata, tym większym szokiem było dla nas, że odeszła aż tak szybko.Nie zdązżyłam się nawet z Nią pożegnać ani powiedzieć jak bardzo ją kocham.Nikt nie spodziewał się że straszny koniec już nadszedłDzień przed śmiercią chodziła, sama jadła. Ból przyszedł nagle....Dostała zastrzyk przeciwbólowy, który miał ulżyć w bólu na conajmniej 10 godzin, a godzinę pózniej już nie żyła.Nie potrafię, nie chcę i nigdy nie pogodzę się z tą wielką stratą...była przecież taka młoda, za trzy tygodnie skończyłaby 46lat...:((( Nie wyobrażam sobie życia bez niej,całe moje życie się zawaliło z chwilą Jej odejścia, to tak bardzo mocno boli, tym bardziej , że jeszcze nie pogodziłam się ze śmiercią taty, który zmarł 4 lata temu również na raka w wieku 45 lat....Nie potrafię już żyć, mimo iż mam rodzinę ,dwójkę wspaniałych dzieci...ale to wszystko to nic, bo nie mam już rodziców. Dlaczego to życie jest takie niesprawiedliwe???Dlaczego?
      • margolka-and-more Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 00:13
        Nie wiem, słoneczko... Nie wiem. Szukam sensu tego świata po drugiej stronie chmur, bo ten z tej strony mi zniknął. Mocno Cię przytulam i nic nie powiem, bo teraz wszystkie słowa są głupie, bo puste... Mamusi Twej światełko(*). Jej Tam lepiej i Tatkowi też, myślę... Są tam, gdzie już nic nie boli....
      • grazyna1965 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 00:34
        załamana..bardzo ale to bardzo Ci współczuję. Mogę sobie wyobrazić co czujesz..moja Patrynia teraz miałaby 25 lat i 6 miesięcy. Zginęła tuż przed swoimi 23 urodzinami. Wciąż nie wierzę, że Jej nie ma tutaj. Ja mam 45 lat..podobnie jak Twoja mamunia. Zawsze odkąd pamiętam byałam się o moje dziecko, bałam się dnia kiedy będę musiała umrzeć i zostawić moje dziecko tutaj. Tak bardzo bałam się, że moje dziecko będzie straszliwie rozpaczać bo kochała mnie nad życie, tak jak ja Ją kochałam i kocham.Stało się inaczej, Patrynia mnie zostawiła.Dlaczego o tym piszę? Bo czytając Ciebie zobaczyłam moje dziecko..Patra była bardzo otwarta, samodzielna..ale nigdy nie odcięłyśmy pępowiny tak naprawdę. Śmiałyśmy się z tego..bo odpowiadało nam to. Żadna z nas nie chciała tego..wiem jak zrujnowałaby Patrę moja śmierć, jak trudno byłoby Jej się podnieść. Ale nigdy, przenigdy nie chciałabym widzieć mojej córci jedynej w takiej rozpaczy w jakiej ja teraz jestem. Pragnęłabym żeby mimo wszystko żyła pełnią życia..każda kochająca matka chce tego dla swojego dziecka. Czasami mam wrażenie, że moje dziecko jest strasznie przygnębione widząc mnie w rozpaczy i wtedy tak bardzo staram się podnosić..właśnie dla Niej, dla mojej kochanej Patryni. Ty również musisz podnosić się, właśnie dla swojej kochanej mamusi. Jestem pewna, że Ona tego pragnie dla Ciebie bo również bardzo Cię kocha. Miłość matki i córki jest wyjątkowa, czasami wręcz łączy je coś więcej niż miłość. To jakaś symbioza, nierozerwalna całość. Niestety, śmierć i tak, prędzej czy później stanie na ich drodze..tylko czasami śmierć się myli i zabiera nie tę, kóra powinna była "iść " pierwsza. Tak było w naszym przypadku. Patryni odejście zrujnowało wszystko,w jednej sekundzie stałam się wrakiem człowieka. Ale wierz mi na słowo, że gdybym mogła to oddałabym za Nią życie bo to Patra powinna żyć, nie ja. Przed Nią było wszystko, przede mną nie ma już nic. I taka to jest różnica..
        Życzę Tobie załamana mnóstwo sił do życia, do odkrywania piękna, do miłości..Twoja mamusia bardzo tego chce, uwierz mi, proszę.
        Ściskam Cię mocno
        Grażyna, mama Patryni
        • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 07:59
          Grażynko!jak pięknie napisałaś o sobie i twojej córci, przeczytałam a przed oczami miałam siebie i moją Madzie. Czuje dokładnie wszystko to co ty ....
          Masz rację więź córka-matka t to cudowna więź, to wzajemna cudowna miłość.Wiesz u mnie za miesiąc minie dopiero rok...najgorszy rok w moim życiu...ja mam lat 40 Madzia miałaby 20...teraz tak jak ty ...nie mam nic, choć miałam wszystko....
          Agnieszka-mama Madzi
          • grazyna1965 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 21:29
            Agnieszko, mamo Madzi..przytulam Cię mocno. Pierwszy rok jest straszny,ale drugi jest jeszcze gorszy..tak jest u mnie. Być może inni lepiej sobie radzą ode mnie i mogliby pocieszyć Cię w jakiś sposób. Ja nie mogę bo co mogłabym Ci powiedzieć? Ja nie pamiętam już jak to jest "lepiej", żyję dniem dzisiejszym, z resztą, czy mam inne wyjście? Przeczytałam dzisiejsze posty i pomyslałam sobie, że każda z nas próbuje sobie radzić jakoś, w sobie tylko wiadomy sposób. Chyba nie ma żadnej repcepty na to "radzenie", łapiemy się wszystkiego, szukamy jakiegoś wytłumaczenie tego co się stało, czytamy, analizujemy, oskarżamy..wszystko po to żeby dalej żyć. Mimo wszystko. Mimo tak bolesnej straty. Agnieszko, napisałaś coś o pogodzeniu się..ja nie chcę się z tym pogodzić, nie potrafię i nie chcę..może dlatego jest mi tak trudno? Być może. Ale to jest po prostu niemożliwe.
            Grażyna,mama Patryni
        • agalt Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 12:49
          Całkowicie się zgadzam z Grażynką. Twoja Mamusia na pewno bardzo chce, żebyś się pogodziła i nauczyła żyć w pewnym oddaleniu. Celowo nie piszę "bez Niej"' bo nigdy nie będziesz "bez Niej". To -jak powiedział mój Jaś- tylko trochę czasu i odległości... I niebawem poczujesz, ze nieustannie jest w pobliżu i czuwa nad Tobą.
          Każdy z nas stąd odejdzie. Ja, Ty, nasi bliscy, znajomi, przyjaciele i ludzie, o których istnieniu nie mamy nawet pojęcia. Ale każdy z nich ma swój czas. I według mojej wiary, Bóg zabiera każdego z nas w najlepszym dla niego momencie. Bardzo tęsknie za moim Jasiem, ale jeśli to był najlepszy dla niego czas, to ja muszę się z tym pogodzić. Naprawdę chcę jego szczęścia bardziej niż swojego. A wiem, że jemu jest TAM dobrze. Więc pogodzę się i nauczę się żyć chwilowo w tym oddaleniu. Wprawdzie jeszcze nie wiem jak, ale pogodzę się.
          Wiem, że w przypadku Twojej Mamusi wszystko stało się tak szybko, że nie zdązyliście sie oswoić z myślą o jej śmierci. Podobnie było w przypadku mojego Taty. Ale taka śmierć, choc jest wielkim szokiem dla bliskich, jest jednoczesnie błogosławieństwem dla tego, kto odchodzi. Nie wolałabyś przecież, żeby cierpiała dłużej, prawda?
          Przytulam serdecznie
          a/
          • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 13:16
            Agalt napisała:
            "Wprawdzie jeszcze nie wiem jak, ale pogodzę się. " - zazdroszczę Ci tej pokory...

            Ja,pewnie z powodu okoliczności wiadomych,nie umiem myślec,że to był najlepszy moment.I nie umiem ani nawet nie chcę się pogodzic:(Może się oswoję,może się przestanę na cały świat obrażac i stroic fochy,ale pogodzenie jak na razie jest dla mnie pojęciem wręcz niezrozumiałym w odniesieniu do tej konkretnej śmierci.Nie wiem,czy kiedykolwiek będę umiała naprawdę szczerze powiedziec,że widocznie tak miało byc...Myślę,że nie.
            • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 13:43
              A ja powoli, bardzo powoli tez próbuje się pogodzić z tym,ze Madzi nie ma i nie będzie na tym świecie...bo kochana Agalt to jedyne rozwiązanie,im szybciej będziesz próbowała się pogodzić tym szybciej staniesz się wolna i spokojna...tak mi się zdaje...nie ma innej drogi...nie ma bo ta okrutna bezsilność całej tej naszej sytuacji ,która bezwzględnie zapiera dech w piersi jest nie do pokonania niestety...cokolwiek zrobimy nie zmienimy już naszej rzeczywistości...ONI NIE WRÓCĄ.........
              Agnieszka-mama Madzi
              • agalt Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:01
                agawyzga napisała:

                >cokolwiek zrobimy nie zmienimy już naszej rzeczywistości...ONI NIE WRÓCĄ.........

                Tej rzeczywistości tu i teraz na pewno nie. Ale ja wolę patrzeć na swoją sytuację inaczej: ja jestem w drodze. Oni nie wrócą, ale my do nich dołączymy. Tylko trzeba iść w dobrym kierunku, drogi nie zgubić...
                Miałam taki śliczny sen: szłam do góry po długich, szerokich schodach, Jaś trzymał mnie za rękę. Nie widziałam go, ale słyszałam i wiedziałam, ze go zobaczę, jak dojdziemy na sama górę.
                • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:09

                  Agalt, piękny sen.
                  A mój ostatni, za szybą.... ale ON był taki piękny i spokojny, jakby chciał powiedzieć
                  " nie martw, się jest dobrze".... tak to sobie tłumaczę....
                • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:10
                  agalt napisała:"Oni nie wrócą, ale my do nich dołączymy.
                  > Tylko trzeba iść w dobrym kierunku, drogi nie zgubić...
                  " - to jak najbardziej.Tylko ja na razie idę tą drogą kopiąc z wściekłości kamienie,choc rozumiem,że kamieni to nie boli tylko mnie:(
                  • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:13
                    Tilo...a może czas by wreszcie przestać kopać kamienie....bo to i tak na nic się nie zda....cokolwiek zrobisz nic nie zmienisz to moje MOTTO ...na każdy dzień...
                    Agnieszka-mama Madzi
                    • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:26
                      Nie Ago,u mnie jest jeszcze czas kopania kamieni.Niczego nie zmienię w sprawie tej śmierci,to prawda.Ale wciąż walczę o siebie samą i w tym zakresie jeszcze trochę zmienic mogę.A do tego potrzebne mi teraz kopanie i tak sobie myślę,że lepiej je świadomie kopac niż się o nie nieświadomie przewrócic.
                      • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:45
                        ..... Tilio, uczysz mnie jak bardzo mądrze można przeżywać ten trudny czas.
                        Bardzo Ci dziękuję za Twoje głębokie przemyślenia.
                        Też walczę o siebie i Twoje wpisy otwierają we mnie głęboko uśpione logiczne myślenie.
                        Tak, u mnie też jeszcze jest czas na kopanie.... choć najczęściej to kopanie samej siebie.....
                        • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 15:32
                          Dziękuję Marionetko.Takie słowa podnosza na duchu,bo choc tyle sensu w tym bólu,że można komuś czasem podsunąc jakieś refleksje.Dla mnie też często Wasze słowa są powodem do przyjrzenia się sobie i swoim uczuciom i to jest bezcenne.Bo czy się zgadzam z czymś czy nie to jest sprawa drugorzędna,ważne jest uświadomienie sobie pewnych rzeczy.
                        • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 16:01
                          Odnośnie walki o siebie Marionetko,przypomniały mi się słowa mojej psycholog-którą bardzo cenię za jej autentycznośc ,mądrośc i szczerośc wobec mnie.Kiedy mówiłam jej ostatnio o moim strachu przed zwariowaniem i przekonaniu,że tego nie da się przeżyc powiedziała tak:"Jako psycholog wiem z całą pewnością,że to można przeżyc i że ludzie potrafią się pozbierac po takich przejściach i nawet potrafią życ dobrze.Ale jako człoiwiek,jako kobieta,nieodmiennie otwieram oczy ze zdumienia,kiedy panią widzę i myslę,tak zupełnie osobiście:"jak ona to robi,że żyje i nie oszalała?",bo faktycznie - tego przeżyc się nie da".

                          A ja utknęłam tak między tym można/niemożna.Bo z rozumu i posiadanej wiedzy to ja też wiem,że teoretycznie można.Tylko ani trochę tego nie czuję.Ani trochę.
                          • first.marionetka Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 16:29
                            Tak, to ta nasza huśtawka..... nawet dwie, na jedną nogę jedna, na drugą druga..... ale gdy ktoś coś podpowie, zatrzymuję się na przemyślenie i wówczas mniej czuję tę huśtawkę, która kołysze się bez mojej zgody.
                            Oczywiście, teoretycznie to ja powinnam zaufać, że wszystko co mnie spotyka ma sens.
                            A praktycznie, to co mnie spotkało zabrało tyle energii, że czuję się zwyczajnie podle.
                            Każdy z nas jest inny i każdemu potrzebny inny czas na zatrzymanie tej huśtawki, dlatego tak ważne, żeby patrzeć też na innych w żałobie.
                            To jest dla nas nowa droga. Mnie spojrzenie na innych mówi również, " nie jesteś sama, zawsze możesz liczyć na innych".
                            Tak źle że tutaj jesteście, a jeżeli już jesteście tak dobrze, że mogę was czytać..........

                            • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 16:39
                              first.marionetka napisała:Tak źle że tutaj jesteście, a jeżeli już jesteście tak dobrze, że mogę was czytać..........

                              Pięknie powiedziane.
                  • agalt Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:26
                    Odbierz maila, proszę:)
                    • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 15:20
                      Odebrane i przyjęte z wdzięcznością.Kota na pewno Ci powiedziała,że odpowiedź wysłałam:)
                    • proy0311 Re: nie radzę sobie :( 15.09.10, 16:58
                      Do inicjatorki tego wątku.
                      Pozdrawiam. Wspólna jest strata. Każdy patrzy z innej perspektywy. Wszyscy pŁaczemy za MiŁością. DaŁaś początek dyskusji którą czytam aktualnie.BOLI BOLI BOLI straciŁam męża. Czytając te dyskusje zauważam że mama męża straciŁa syna ze dzieci straciŁy ojca siostra brata że BOLI BOLI BOLI nie tylko mnie i wcale nie jest jasne że innych mniej. Pozdrawiam Cie. Ewa lat 42.Piotr miaŁ 38.Czytam o bólu dziewczyn mŁodszych ode mnie i ...nie zmniejsza to mojego bólu .Stąd domyślam się ze 52 latka po stracie męża cierpi nie mniej niż ja. Miarą nie jest wiek a MIŁOŚĆ . Podobno nigdy nie umiera.
                • agawyzga Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:10
                  Bardzo dobrze myślisz Agalt...Oni nie wrócą, ale my tam dołączymy...dokładnie się z Tobą zgadzam....ja się bardziej skupiłam...na tym ,że tu na tym świecie muszę już tęsknic za nią całe życie,ale pocieszeniem dla mnie jest fakt,że dzień mojej śmierci będzie dla mnie cudownym radosnym spotkaniem...najpiękniejszym...wiec warto czekać...bez względu na cenę...
                  Agnieszka -mama Madzi
              • tilia7 Re: nie radzę sobie :( 07.09.10, 14:07
                To o czym piszesz Ago ja kwalifikuję,jako "przyjąc do wiadomości" i to jak najbardziej staram się zrobic.Pisząc o pogodzeniu miałam na mysli wewnętrzną zgodę na to,że "widocznie tak miało byc" i tu na razie impas.
          • zalamana1504 Re: nie radzę sobie :( 08.09.10, 23:26
            Tak Agalt masz rację, nie chciałabym,żeby dłużej cierpiała....wiem, że tam jest Jej lepiej, że nie odczuwa już tego strasznego bólu,ale mój ból po Jej odejściu jest porównywalnie wielki, on rozrywa mnie od Srodka....Taak bardzo mi Jej brakuje, tak bardzo chciałabym cofnąc czas:((
        • zalamana1504 Re: nie radzę sobie :( 08.09.10, 23:21
          Dziękuję Pani Grażyno za słowa otuchy i wsparcia....nie radzę sobie, całymi nocami nie śpie tylko płaczę i pytam dlaczego tak musiało się stać...to jest nie do wytrzymania...
          • grazyna1965 Re: nie radzę sobie :( 09.09.10, 00:56
            wiem jak Ci ciężko..naprawdę wiem..tylko nie wiem jak sobie z tym radzić, tego właśnie nie wiem,niestety
            Przytulam Cię mocno zalamana
            Grażyna,mama Patryni
            • agawyzga Re: nie radzę sobie do Grazynki i innych 09.09.10, 08:34
              Grażynka napisała że drugi rok jest gorszy po stracie kochanego dziecka...powiedzcie mi więc jak to zrobić by pogodzić się z życiem i poczuć choć troszkę w nim radości...? ja za miesiąc wejdę w drugi rok a przeraża mnie to ,ze czas mija, świat toczy się dalej a ja stoję w miejscu i nic nie mogę zrobić..taka jestem nieszczęśliwa i bezradna..
              Agnieszka -mama Madzi
              • first.marionetka Re: nie radzę sobie do Agi 09.09.10, 09:34

                Ago, w pierwszym roku to jest coś co ja nazwałam " ogólnym znieczuleniem"..... póżniej przychodzi ten bardziej świadomy ból i pytania " jak żyć, po co żyć, jak się podnieść".
                I z tego co zaobserwowałam u innych matek ,to jest różny okres. To myślę zależy od bardzo wielu rzeczy. Wcześniejszych relacji matka-dziecko, jak dziecko odeszło, czy nagle czy po chorobie itd.
                Agnieszko, jestem w takim luźnym kontakcie z matką, która straciła syna w wypadku na motocyklu i Ona po czterech latach zaczęła co nieco godzić się z tą stratą.
                Podkreślam co nieco.... a i to nie jest stan stabilny.

                Cóż kochana Ago można napisać? Jakoś trzeba żyć. Podnosić się pomimo częstych upadków.
                I iść do przodu.... a nie jest to łatwe.
                Gdy ktoś podaję rękę, wyciągnąć swoją i "dać" się podnieść.
                Już nic nie jest łatwe.........
                Każdy z nas jest inny. Każdemu pomaga co innego.
                Ja wybrałam poszukiwanie sensu naszego życia. Staram się żyć najlepiej jak potrafię.
                Tak, jakbym żyła, gdyby mój Syn był obok. Staram się, chociaż nie zawsze mi to wychodzi.
                Czy to jest dobra droga? nie wiem, ale ja ją świadomie wybrałam.
                Spalonego wnętrza, rozerwanego serca nie pokazuję światu...... już nie krzyczę, że świat powinien się zatrzymać............... nie zatrzyma się, zrozumiałam, że nie zatrzyma się.
                Mnie pomoga pytanie siebie - co byś robiła, gdyby był blisko ciebie - i staram się przynajmniej część z tego, co bym robiła robić....
                Ale nie jest łatwo, nie jest.... przytulam Cię. a/
                • agawyzga Re: nie radzę sobie do Agi 09.09.10, 09:56
                  Pięknie to napisałaś marionetko....wyczuwam u ciebie smutek ale i nadzieje...najgorsza jest chyba ta ogromna tęsknota...kiedy tu trafiłam na to forum byłam faktycznie jak znieczulona, jak w szoku...teraz kiedy rok czai się za rogiem...bo to już w przyszłym miesiącu, dociera do mnie każdego dnia ten brak Madzi, ten ogromny żal i wtedy mam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć i wyć z całych sił na cały świat TO NIESPRAWIEDLIWE że jej nie ma....
                  i dopiero teraz prawie po roku zaczynam czuć potrzebę pisania z wami...i wykrzyczenia mego bólu tak aby zatrzęsły się mury tego podłego świata!!!!!!!przez rok byłam tu ale tylko czytałam wasze wpisy...
                  Agnieszka-mama Madzi
                  • first.marionetka Re: nie radzę sobie do Agi 09.09.10, 10:55

                    Piszemy w wątku " nie radzę sobie"...... bo jakże tu sobie radzić, gdy los tak bardzo nas doświadczył.
                    Ago, ja się czułam jak w " matrix-ie" , myślałam, mówiłam jakby " nie ja".
                    Czasem jest lepiej. Ale nie znaczy dobrze.
                    Wiesz, ja nie jestem w stanie ruszyć pewnych rzeczy w pokoju Syna.
                    I nie popędzam się, abym to wykonała.... bo co, bo trzeba, bo niby powinnam??? Nic nie muszę, nic nie powinnam.....
                    Żyję nadal za szybą, którą widziałam jak dzieli nas w moim ostatnim śnie.
                    Czytałam kiedyś matkę, która z pięknym spokojem pisała podniosłam się, ale myślę, że nie były to pierwsze lata żałoby.
                    Wiem jednak, że trzeba mieć nadzieję, że tę część życia co pozostała spędzimy godnie i z Bożą pomocą znajdziemy jakiś kącik dla siebie w tym życiu.
                    Czego Tobie Ago, innym i sobie życzę z całego serca.
                    • agawyzga Re: nie radzę sobie do marionetki 09.09.10, 11:18
                      Zazdroszczę ci marionetko,ze syn ci się śni,ja czekam na sen już 11 miesięcy i nic , zupełnie nic zero snów z Madzią....nie przychodzi do mnie czemu? może nie może....???
                      tak bardzo tęsknie...sen byłby takich oddechem,lekkim westchnieniem...
                      Śniła się za to mojemu teściowi, kiedyś we śnie zapytał Madzie dlaczego mi się nie śni...a ona odpowiedziała....Mama tyle już wycierpiała,że nie chce jej się przypominać...
                      Wierzysz w sny marionetko?

                      Agnieszka-mama Madzi
              • tilia7 Re: Dla Agi-Bajka o smutnym Smutku 09.09.10, 11:37
                Ago,na wszystko jest w życiu czas.Spotkała Cię straszna tragedia i naturalna reakcją w takiej sytuacji jest to,że stoisz w miejscu i płaczesz.Pozwól sobie na to zatrzymanie.Nie patrz na to,że świat,że czas...co Cię to obchodzi,że one sobie biegną własnym rytmem?TY,TY jesteś teraz ważna.Marionetka słusznie pisze,że świat się dla nas nie zatrzyma.To prawda.Ale my możemy się zatrzymac.I popatrzec na świat z naszej perspektywy.Marzysz o pogodzeniu się.To dobrze.Ale tam trzeba dojśc przez żałobę,krok po kroku.I przed "pogodzeniem" jest mnóstwo innych uczuc,które musza zostac przezyte,żeby ono mogło nastapic.

                Taką opowieśc kiedyś przeczytałam,więc dziś ją Tobie dedykuję.I wszystkim,którym się przyda:

                "Bajka o smutnym Smutku "

                Mała kobieta szła zakurzoną polną drogą. Chociaż była bardzo stara,
                jej krok był lekki, a uśmiech przypominał uśmiech młodej
                dziewczyny. Nagle zobaczyła postać , która przykucnęła na skraju
                drogi; była przykryta nieforemnym szarym, flanelowym kocem. Mała
                kobieta stanęła obok niej i zapytała:"Kim jesteś?". Spod
                flanelowego koca wydobył się cichy żałosny szept : "Jestem Smutkiem". Mała
                kobieta pozdrowiła go uradowana, co głęboko zdziwiło Smutek. " Nie
                uciekasz ode mnie?", zapytał. Kobieta zaprzeczyła i dziwiła się,
                dlaczego szara postać tak upadła na duchu i jest przygnębiona.
                Wtedy Smutek otworzył swoje serce:"Nikt mnie nie lubi.
                Moje zadnie polega na tym, żeby być razem z ludzmi przez pewien
                czas. Ale ludzie boją się mnie, unikają mnie i odpychają. Zwalczają mnie
                sztuczną wesołością, czczą gadaniną, a czasem nawet alkoholem lub
                lekarstwami, chociaż tak naprawdę nic im to nie pomaga." Smutek
                szlochał: "Ja przecież chcę tylko pomóc ludziom! Kto mnie wpuszcza
                i pozwala sobie na łzy, tego rany potrafię troskliwie leczyć",
                zawołał. Wtedy mała kobieta wzięła w swoje ramiona małą szarą postać i
                przytuliła ją. Smutek poczuł się błogo i spokojnie. "Nigdy więcej
                nie będziesz musiał sam chodzić swoimi drogami", pocieszała
                go kobieta, "od dzisiaj ja bedę ci towarzyszyć". Smutek popatrzył na nią
                zdumiony:"Kim ty jesteś?". Mała kobieta, która była
                bardzo stara, uśmiechnęła się swoim uśmiechem młodej dziewczyny i
                odpowiedziała : "Jestem Nadzieją".




                • agawyzga Re: -Bajka o smutnym Smutku-do Tili 09.09.10, 11:44
                  Piękna Tilo bajka...dziękuję ci z całego mojego złamanego serca...
                  może jeszcze kiedyś nadejdzie dzień kiedy skleję to moje serce i poczuje choć odrobinę ulgi..
                  Agnieszka-mama Madzi
                • first.marionetka Re: Nie radzę sobie......... 09.09.10, 13:10
                  I przed "pogodzeniem" jest mnóstwo innych uczuc,które musza zostac przezyte,żeby ono mogło nastapic.
                  Tak Tilio, dokładnie tak.
                  • mocnakrysia Re: Nie radzę sobie......... 09.09.10, 18:02
                    Przepiękna opowieść
              • grazyna1965 Re: nie radzę sobie do Grazynki i innych 09.09.10, 23:41
                Agnieszko, napisałam, że drugi rok jest gorszy od pierwszego bo tak czuję, ale nie sugeruj się tym. Każda z nas ma "swoją żałobę", każda z nas inaczej próbuje sobie radzić po stracie najbliższej nam osoby. Ty, np. Agnieszko /jak sam piszesz/ w pierwszym roku byłaś bardziej biernym użytkownikiem tego forum, ja odwrotnie. Ja, od samego niemalże początku, chciałam wykrzyczeć swój ból..dzisiaj nie mam siły pisać o tym co czuję bo brakuje mi już słów na to aby wyrazić jak bardzo jestem nieszczęśliwa. Czytam każdego wieczoru, ale na pisanie brakuje mi już sił. Nie potrafię sformułować prostej myśli bo wydaje mi się, że już wszystko powiedziałam. Czuję się taka zmęczona..Z wielką uwagą czytam Tilię, często mam wrażenie, że to są moje słowa, moje myśli, moje przeżycia..Tilia potrafi w sposób szczególny "dotrzeć" do mnie / dziękuję Tilio /, czasami jestem wręcz porażona Jej wypowiedziami. Bo czy jest możliwe, że odczuwamy tak samo? Dzisiaj czytając Wasze wypowiedzi przemknęło mi przez myśl, że jednak różnimy się..ja już nie szukam odpowiedzi "jak żyć?" Ja już wiem jak będzie wyglądała reszta mojego życia. I już nie oczekuję, że będzie lepiej. Nie pogodziłam się ze śmiercią Patry /nigdy nie pogodze się z tym/, pogodziłam się, że moje życie już nigdy nie będzie inne, radosne, z planami, marzeniami, tak jak kiedyś. To już wiem. Nie szukam w nim radości, nie przeraża mnie również to, że czas mija a ja stoję w miejscu. To już nie ma znaczenia. Pewnie psycholog jakoś nazwałby ten stan, w którym znajduję się..może nawet psychiatra przepisał jakieś określone leki..być może. Ale już mnie to nie obchodzi. Tabletek potrzebuję ale tylko po to by spać..mój umysł potrzebuje "wyłączenia" ,choćby na kilka godzin. W dzień nauczyłam się radzić sobie..praca zajmuje mi każdą wolną chwilę, nie pozwala na nic, nawet na płacz. Dopiero wieczorem gdy jadę do Patryni zrzucam tę maskę, "pozwalam" sobie na bycie sobą, na rozpacz, na ból, na łzy. Mówiąc obrazowo - wytrenowałam ten stan, dzień po dniu, od 31 miesięcy. I tylko w nocy kiedy siedzę przy laptopie zastanawiam się czy to jestem naprawdę ja..
                Grażyna,mama Patryni
                • agawyzga Re: nie radzę sobie do Grazynki 10.09.10, 08:32
                  Kochana Grażynko,przeczytałam twój wpis ze łzami w oczach i pomyślałam sobie, dlaczego to przytrafiło się właśnie nam,przecież takich sytuacji na całe miliardy ludzi jest kilka zaledwie procent, dlaczego? dlaczego musimy tak ogromnie do końca życia już cierpieć?
                  Inni są szczęśliwi i żyją sobie spokojnie ciesząc się z każdego dnia a my...a my już nigdy nie wstaniemy z kolan i zawsze do końca życia będziemy tęsknic ..
                  Ja tez żyję bez blasku życia, bez radości, bez czekania na weekend i święta które tak bardzo uwielbiałyśmy z Madzia, moje życie to nieustanna walka aby nie popaść w rozpacz..aby rano wstać, iść do pracy, zając myśli codziennymi obowiązkami.
                  Mam wprawdzie jeszcze jedną córkę, wiec staram się skupić na niej choć troszkę, ale niestety młodsza córka ma 14 lat i nie ułatwia mi obecnie życia,bo weszła w jednej chwili w trudny wiek .
                  Pozdrawiam cie i całuje gorąco,dokładnie wiem co czujesz.
                  Agnieszka-mama Madzi
                • tilia7 Re: nie radzę sobie do Grazynki 10.09.10, 10:45
                  Dziękuję Grażynko.Przytulam Cię mocno.
    • annubis74 Re: nie radzę sobie :( 10.09.10, 15:56
      Bardzo Ci współczuję z powodu śmierci Taty i doskonale rozumiem co czujesz.
      Ja mam 36 lat i straciłam Mamę rok i dwa miesiące temu. Przez ten rok nauczyłam się na nowo funkcjonować w różnych sytuacjach społecznych, towarzyskich. Nauczyłam się żyć na nowo, bez Mamy. nauczyłam się sobie radzić bez niej. Dałam sobie prawo do korzystania z przyjemności życia, dałam sobie prawo do uśmiechu. Ale czuje też jakby moje życie się skończyło, jakby nic dobrego nie mogło się już zdarzyć. Nie ma we mnie prawdziwej radości, nie ma optymizmu, marzeń. Boję się planować cokolwiek bo mam poczucie ze życie to stapanie po kruchym lodzie. czuję cały ciężar osierocenia. Mam wrażenie że moje zycie jest tylko lękiem i tęsknotą.
    • gosia-ab90 Re: nie radzę sobie :( 21.09.10, 20:11
      mam zupelnie tak samo, z ta roznica, ze ja stracilam moja najkochansza Mamusie 30 lipca tego roku (raka pluc i przerzuty zdiagnozowano na poczatku lipca), z tym ze ja mam 20 lat... najgorsze jest to, ze dopiero gdy ja stracilam to zrozumialam, ze byla dla mnie wszystkim, ze robilam wszystko dla niej, to dla niej sie uczylam, zeby dostac sie na medycyne, zeby moc profesjonalnie opiekowac sie nia, gdy zacznie chorowac... teraz jestem na drugim roku i nie chce nawet myslec o tych studiach, nic nie ma sensu... wszystko to na co pracowalam tyle lat nie ma juz dla mnie znaczenia... nie ma przyszlosci, nie potrafie spac, myslec, jesc, zyc normalnie...
      • proy0311 Re: nie radzę sobie :( 19.10.10, 10:46
        Gosiu-ab90.. z Piotrem skończyliśmy...i tak nie umiałam mu pomóc. wydawało się wybraliśmy najlepszą opcję leczenia...naprawdę mogło się udać...powikłanie...nikt tego nie chciał ...a człowieka nie ma...są dzieci... jedno jak Ty ma prawie 20 lat...a ja ...boję się żyć ... boję się że i to mi zostanie zabrane...nie chcę być dla innych ważna bo będą po mnie cierpieć tak jak teraz cierpimy...i próbuję sobie z tym radzić. Jest pewnie metodą wpaść w otchłań..wykrzykiwać i może nawet innym próbować w ten sposób pomóc...tylko...czy to pomoże tym którzy dalej muszą ze mną żyć...i tym inny którzy muszą ze sobą żyć. Idę pomodlić się za Magdę jak obiecałam. Mam nadzieje że Magda teraz a jej mama Kiedyś pomogą mi nieść moje cierpienie. W jednym z wątków pisaliście o krzywdach dzieci ...mi strasznie zapadła w pamięć historia Chłopca z Syberii...współczesna...który wędrował po zimnych lasach z krową ...kiedy ona zdechła popełnił samobójstwo. Miał około 11 lat. Opłakujemy bardzo naszych bliskich bo życie bez nich to koszmar koszmarny . Ale jesteśmy tutaj. Nawet jeśli ja teraz nie mam siły się ubrać i umyć ...my jesteśmy...nie niszczmy siebie ...to nic nie zmieni. Może uda się coś zmienić gdy się wesprzemy. Może znajdę silę żeby dalej iść...może znajdziemy obok nas chłopca któremu brkło ludzkiej miłości i opieki...może damy radę mu pomóc.... Idę Magduś porozmawiać z Toba. Może masz w sobie tyle miłości żeby nas tu ukochać...nawet wtedy gdy my siebie niszczymy...
        • martens.1 Re: nie radzę sobie :( 19.10.10, 16:03
          Przeczytałam wszystkie wypowiedzi w tym wątku i tez napisze kilka słów.
          Ja tez straciłam tate,nagle,szok po prostu i rozumiem ból autorki.Mam 26 lat i tez nie najlepiej to znosze, 15 lat miałam tate za granicą,teraz na cmentarzu,codziennie dzwonił troszczył się,teraz tak mi tego brakuje.Nie wyobrażam sobie świąt :( akurat dzisiaj miałam polecieć z synkiem do rodziców żebysmy pobyli wszyscy razem,spoglądam na zegarek pewnie bylibyśmy już na lotnisku.A tu takie wszystko sie zmieniło z dnia na dzień :( najgorzej boli mnie to że tato nie zdążył nacieszyć się ukochanym wnuczkiem.Za każdym razem jak o tym myśle to mnie ściska.Ale musze być dzielna dla synka.
          Kilka wypowiedzi wyżej Panie napisały o tęsknocie za swoimi córkami,bardzo im wspułczuje,i napewno jest to inny ból jak po stracie rodzica,mam dziecko i wiem ze gdybym je straciła odeszłabym od zmysłów.Wiele razy o tym myślałam ze gdyby role się odmieniły i gdyby to tata miał pochować mnie zwariowałby :(
          życze wszystkim wytrwania w bólu.
Inne wątki na temat:

Nie pamiętasz hasła

lub ?

 

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nakarm Pajacyka