luna67
27.05.09, 19:50
Kochani,
dlugo sie zastanawialam (pare lat), czy mam tu wstawic moj watek (zamkniete
forum) napisany pare lat temu na innym forum..... dzisiaj w nocy mialam dziwny
sen...., moja zmarla babcia rozkazala mi wrecz (czego nigdy wczesniej nie
robila) podzieleniem sie moimi przezyciami.....................
"Prawdziwe zycie....gdzie???
Autor: luna67 04.12.07, 00:22
Teraz jestem gotowa opisac moja historie.
Gdy mialam ok. 4 lat umarla moja kochana prababcia, widzialam ja w trumnie bez
ruchu i wiedzialam, ze nigdy sie nie obudzi... Ona mi to wczesniej
powiedziala... (pare dni przed smiercia)...ale obiecala, ze bedzie zawsze ze
mna...nie rozumialam wtedy o co chodzi.
Kochalam ja jak wlasna matke, nie zapomne jej opowiadan o krasnalach o
ksiezniczkach i innych stworach basniowych. Nigdy nie zapomne jak probowala
zlapac dla nas motylka "krakowiaczka" przewracajac sie na prostej drodze
smiejac sie do rozpuku:-)
Po jej pogrzebie wieczorem poszlam z moja siostra do ogrodu na hustawke, i w
poswiacie ksiezyca widzialam ja...(moja siostra jej niestety nie widziala),
bylam na nia troche zla, za to co mi powiedziala; Ze....."...nie zobaczymy sie
juz wiecej" (to bylo ostatnie spotkanie(moze pozegnanie) na jawie).
Nikt mi z biesiadnikow stypy nie uwierzyl co im opowiedzialam..., ale ja ja
naprawde widzialam, usmiechala sie do mnie i oddalajac sie do "drugiego"
wyjscia ogrodowego, zniknela w gaszczach drzew, pobieglam za nia
zaplakana...nikt nie mogl mnie dlugo uspokoic...
Pol roku pozniej snilam o niej, we snie powiedziala mi, ze mam wybrac ta droge
ktora jest dla mnie nieprzyjema, a czekac bedzie na mnie nagroda. Plakalam
przez sen, chcialam do niej isc, ale ona nie pozwolila mi, powiedziala, ze
jeszcze za wczesnie. I ze mam byc silna dla mojej mamy...
Majac 4,5 roku zachorowalam na ostra zoltaczke zakazna, to zniwo zabralo wiele
duszyczek dzieci (ok. 35,5 lat temu). Pamietam szpital..., lozeczka dzieci
lezacych ze mna na sali, ostra "salowa", ktora nie pozwalala wstawac z lozek i
robic "balaganu", zabiegi, i te parawany..., pojawiajace sie od czasu do czasu
(jak dziecko umarlo).
Mialam w tym szpitalu fajnego kolege, z ktorym sie godzinami bawilam, na
gwiazdge zamienilismy sie prezentami, on mi dal swoje czerwone autko, a ja
lazienke dla lalek, ale mielismy radoche zamieniajac role. Pewnego dnia robiac
poranna toalete widzialam go wychadzacego z "meskiej" toalety, i sie juz
zaczelam cieszyc na zabawe z nim. Powedrowalam zaraz do jego pokoju mu to
zakomunikowac, ale wokol jego lozka zastalam parawan..., nie zblizylam sie do
niego, wiedzialam ze on odszedl...tam gdzie moja nakjukochansza babuncia, ze
nigdy nie bede sie mogla z nim bawic....
Obudzilam sie pewnego ranka w tej bialej sali szpitalnej, bez sily, bez checi
do zycia, nie chcialam zadnych zabiegow, wszystko mnie bolalo, nie chcialam
jesc, nic mnie nie cieszylo, chcialm byc z moja babunia i z moim
przyjacielem....Powieki stawaly sie ciezkie, nie moglam otworzyc oczu, moje
cialo bylo jakies ciezkie, za ciasne, wrecz mi przeszkadzalo, a bol stawal sie
coraz lzezszy, przyjemniejszy, ogarnialo mnie uczucie ubostwa, obojetnosci na
otaczajacy mnie materialny swiat......, ogarnialo mnie jakies uczucie milosci
(nie tylko mojej.., trudno to opisac), radosci nie do opisania. A lzy mojej
matki staly sie diamentami..........................., ona nie mogla do mnie
przyjsc, siedziala w "poczekalni" zalana lzami........czekajac na moja smierc....
To byla smierc kliniczna....nagle zrobilo sie tak jasno i tak przyjemnie...i
tak cieplo na duszy, bylam taka szczesliwa, kochalam wszystko i wiedzialam, ze
wszyscy mnie kochaja, zaczelam sie oddalanc od lekarzy i pielegniarek
krzatajacych sie przy mnie..., widzialam zaplakana mamusie w
poczekalni......(tego nie da sie opisac).
Znalazlam sie na przepieknej lace, w trawie przeblyskiwaly piekne biale kwiaty
(dzisiaj bym powiedziala "duze stokrotki")..., a niebo mialo nieprzenikniony
blekit, jakiego nigdy w zyciu nie widzialam, oniemiala z pieknosci tego widoku
szlam dalej piaszczysta (prawie biala) droga..., przepiekny spiew ptakow mam
do tej pory w moich uszach...
Towarzyszyla mi jakas nieograniczona milosc, akceptacja, ktora zastepowala mi
milosc najblizszych..., nie tesknilam do kochanej mamusi, ktorej sie zawsze
"spodnicy trzymalam", bojac sie zgubic jako dziecko...(nie moge tego opisac).
Dotarlam do rozdroza, gdze rozwidlaly sie dwie drogi; spojrzalam na droge z
prawej strony, ktora byla nadal taka piekna po ktorej drozylam..., wydawalo mi
sie, ze wola do mnie; "chodz, bedziesz szczesliwa"...,ale cos mnie
powstrzymywalo isc nia dalej.
Popatrzalam na druga droge i otepialam ze strachu; byla wybrukowana ostrymi
kamieniam, a w dali widac bylo chmury zwiastujace burze. W dali widzialam na
zboczu tej drogi jakby lawe, i w tej poswiacie drzewa odbijajace sie purpura,
na zboczach drogi przepasc..., zaczelam sie bac.
Nagle na rozdrozu tych dwoch drog ukazal mi sie jakis rycerz w zbroi
"rzymianin"(?) (dopiero w szkole podstawowej zobaczylam obrazek takiego
wojownika). Pokazal mi krzyz przy ktorym byl "Jezus", i ktory do mnie
przemawial; "wybierz sobie droge przez ktora chcerz przebyc twoje zycie" (nie
jestem w stanie opisac jaka milosc od tej osoby do mnie dotarla). I w tej
chwili przypomnialy mi sie slowa mojej babciuni..., ja jako dziecko 4,5 letnie
!!!! wybralam ta dla mnie straszna droge...!!!!!!!!!!!!!, i otrzymalam w darze
zycie...(tak mysle). Bo zycie jest cierpieniem, a piekne sa tylko chwile.....
Jak sie oddalalam (w potwornym tepie) widzialam babunie, usmiechnieta od ucha
do ucha, zadowolona i dumna ze mnie. I podswiadomie wiedzialam, ze nie moge do
niej podejsc a ona porzegnala mnie skinieniem glowy, tak jak za dawnych czasow
na pozegnanie: "do nastepnego razu..........."
Po smierci klinicznej, obudzilam sie cala obolala, teskniaca za tym co dane
bylo mi przezyc......
Przezylam moze polowe mojego zycia, i wiem, ze istnieje zycie po zyciu...., ze
nasi zmarli bliscy na nas czekja...ze zycie jest tylko przystania, a prawdziwe
zycie dopiero na nas czeka...kocham zycie i nie boje sie smierci, w recz
przeciwnie....czekam z utesknieniem."
__________________________________________
Kochani,
chcialam sie podzielic z wami moimi najskrytszymi przezyciami, o ktorych tylko
moja mama wie.....
Nie boje sie smierci, bo wiem, ze istniejemy dalej po smierci cielesnej, nasze
cialo umiera, ale swiadomosc ("dusza") dalej istnieje. Po tamtej stronie,
kochamy bardziej; naszych bliskich, pamietamy, nie zapominamy, doceniamy, ale
nie tesknimy, bo wiemy, ze za chwile (pojecie czasu jest nie znane po tamtej
stronie) sie spotkamy. Tylko na ziemi istnieje ten fenomen pojecia: "czas".
Ach i jeszcze jedno, moja mama mi opowiadala, ze ostatnie slowa mojej prababci
byly: "nareszcie Joziu przyszedles po mnie..."(Jozek byl jej najmlodszym
synem, ktory zginol smiercia tragiczna majac 19 lat).
Wiem, ze mam jakis dar.......widzialam duzo niezwyklych rzeczy , ale sie tego
boje......, duzo widze na jawie, ale nie umie tego
uporzadkowac.........,jeszcze nie moj czas, nie jestem gotowa...........